Comments
Nie ma innej biżuterii, która wywoływałaby tak intensywne pozytywne emocje. Dzieje się tak już od wieków – początki tradycji wręczania pierścionków zaręczynowych sięgają bowiem starożytnego Egiptu. Od tych czasów wiele jednak się zmieniło, a i sama symboliczna ozdoba – nazywana też „pierścieniem obietnic” – przybierała różną formę. Dowiedzcie się, jak zmieniała się na przestrzeni lat.
Droga prosto do serca
Wielu ekspertów uważa, że to właśnie starożytni Egipcjanie zapoczątkowali tradycję wręczania przyszłej małżonce zaręczynowej biżuterii. Wierzyli oni, że pierścionek jest w stanie utrwalić uczucie narzeczonych, ponieważ okrąg był dla nich najdoskonalszą metaforą wieczności. Ozdobę taką wykonywano z metalowego drucika i nie wysadzano jej znanymi nam obecnie kamieniami szlachetnymi. Egipcjanie byli także przekonani, że ozdoby symbolizujące miłość oraz związek małżeński należy nosić na czwartym palcu lewej dłoni. Według ich wiedzy miała się tam znajdować żyła przewodząca krew prosto do serca – tzw. vena amoris – co zapewniało zakochanym stałe, niesłabnące uczucie. Mimo że obecnie nauka nie potwierdza tej teorii, w wielu krajach na świecie tradycja nakazuje nosić pierścionek zaręczynowy właśnie w taki sposób.
Podwójny podarunek
Również starożytni Rzymianie oraz Grecy zwykli sygnalizować matrymonialne zamiary przyszłego pana młodego za pomocą pierścionków zaręczynowych. W Rzymie kobiety dostawały z tej okazji nawet dwie ozdoby. Jedną, wykonaną z żelaza, mogły nosić na co dzień, podczas wykonywania domowych obowiązków (bez obawy o jej uszkodzenie). Druga była o wiele cenniejsza, bo wykonana ze złota, dlatego zakładano ją tylko w miejscach publicznych i na specjalne okazje.
Dowód wierności
W średniowieczu uważano, że ozdoba zaręczynowa jest informacją dla innych kawalerów, że dana kobieta jest już zajęta – została obiecana swojemu przyszłemu mężowi. Często wybierano w tym celu pierścionki wysadzane szafirami. Wierzono, że jeśli zostały one podarowane lub były noszone przez nieszczere osoby, zmieniały swój kolor. Tę właściwość wykorzystywali między innymi uczestnicy wypraw krzyżowych, aby przetestować wierność pozostawionych w domu żon. Jeśli po powrocie męża kolor szafiru pozostał niezmieniony, oznaczało to, że małżonka dochowała wierności. Niektórzy jednak sprytnie korzystali z tej właściwości kamienia i specjalnie wybierali takie zmieniające barwę, aby „legalnie” móc rozstać się z oskarżoną o zdradę kobietą.
Pierwszy pierścionek z diamentem
Według historyków pierwszy przypadek wręczenia pierścionka zaręczynowego z diamentem miał miejsce równo 540 lat temu, na wiedeńskim dworze. Dokonał tego austriacki arcyksiążę Maksymilian, który w 1477 roku podarował swojej narzeczonej – Marii Burgundzkiej – biżuterię ozdobioną literą „M” wykonaną z niewielkich przezroczystych brylantów. Gest ten przeszedł do historii jubilerstwa. Stał się również wyznacznikiem dla wielu możnych, którzy zaczęli w ten sposób nie tylko udowadniać swoje uczucia, lecz także podkreślać duży majątek, którym dysponowali. Sama Maria Burgundzka nie cieszyła się długo ozdobą oraz przywilejami, jakie uzyskała po ślubie. Zmarła w wieku zaledwie 25 lat, na skutek wypadku podczas jazdy konno.
Rozkwit tradycji zaręczynowej
Wiele XVI- oraz XVII-wiecznych wierszy i sztuk teatralnych ponownie przypomina o tradycji wręczania ukochanym pierścionków zaręczynowych. Często pojawiają się one w dziełach Szekspira, a zakochani chętnie wykorzystywali wówczas teksty jego utworów w wygrawerowanych po wewnętrznej stronie biżuterii wyznaniach miłości. Nosiły one nazwę „posey rings”. Mężczyźni często w tym czasie decydowali się też na podarowanie wybrance pierścionka wykonanego ze srebra, a po ślubie zastąpienie go cenniejszą, złotą ozdobą.
Popularność symboli miłości
XVIII wiek i czasy wiktoriańskiej Anglii uważane są za okres niezwykle romantyczny. W modzie zaręczynowej pojawiły się różnego rodzaju symbole miłości – takie jak serca, kwiaty czy łuki – oraz wieczności – na przykład… węże. Ogromną popularność zyskały również kolorowe emalie oraz diamenty, ale do tego przyczynił się aspekt czysto ekonomiczny. W tym czasie odkryto bowiem w Republice Południowej Afryki pokaźne złoża tych minerałów, dzięki czemu stały się one bardziej dostępne i odrobinę tańsze (choć nadal niewielu mogło sobie na nie pozwolić).
Najpopularniejszy model wszech czasów
Rok 1886 był przełomowy, jeśli chodzi o historię pierścionków zaręczynowych. Właśnie wtedy słynna marka jubilerska Tiffany & Co. stworzyła legendarny już model – ponadczasową biżuterię ozdobioną pojedynczym okrągłym diamentem osadzonym za pomocą sześciu łapek. Nadano mu nazwę handlową „Tiffany setting” i rozpoczęto jego intensywną promocję. Takie osadzenie klejnotu oraz jego szlif nie były przypadkowe. Pozwalały maksymalnie uwydatnić blask kamienia, dzięki czemu zjawiskowo lśnił on pod wpływem światła. Model ten błyskawicznie zdobył popularność, która nie słabnie do dziś. Według ekspertów sprzedał się w milionach egzemplarzy, a obecnie nawet 80% kobiet, które otrzymały podczas zaręczyn diament, nosi właśnie soliter.
Nie tylko dla elit
Z początkiem XX wieku tradycja wręczania pierścionków zaręczynowych stawała się coraz popularniejsza. Pomogła w tym rewolucja przemysłowa, w wyniku której podnosił się poziom życia i stale rosła klasa średnia. Jej przedstawicieli stać było na zakup nawet droższej, brylantowej biżuterii, a zwiększona produkcja diamentów sprawiła, że były one wybierane przez przyszłych małżonków coraz częściej. Osadzano je w delikatnych, ażurowych konstrukcjach wykonanych z platyny lub złota.
Lata 20., lata 30.
W porównaniu do początków XX wieku, pierścionki zaręczynowe produkowane w latach 20. i 30. były mniej delikatne czy kobiece. W tym czasie modne stały się projekty geometryczne, wykorzystujące wzorce architektoniczne i nawiązujące do popularnego wówczas stylu art déco. Diamentom towarzyszyła oprawa platynowa lub wykonana z białego złota, a te przezroczyste klejnoty zaczęły pojawiać się w towarzystwie innych, kolorowych kamieni szlachetnych, takich jak krwiste rubiny czy chłodne szafiry.
Diamentowa kampania marketingowa
Pod koniec lat 30. popularność kolorowych klejnotów rosła, a zainteresowanie pierścionkami zaręczynowymi spadało, dlatego producenci diamentów poczuli się zagrożeni. Z tego powodu w 1938 roku spółka De Beers rozpoczęła intensywną kampanię promującą biżuterię z brylantami. Skupiono się w niej na edukowaniu klientów, m.in. o klasyfikowaniu kamieni według zasady czterech „C” (szlif, czystość, kolor i masa w karatach, czyli cut, clarity, color i carat weight). W 1947 roku agencja reklamowa N.W. Ayer & Son stworzyła zaś kultowe już hasło „diamenty są wieczne”, które pozwalało sądzić, że zawarte małżeństwo również będzie niezwykle trwałe. Działania te zakończyły się sukcesem, bowiem w ciągu zaledwie trzech lat sprzedaż brylantów wzrosła o 50%. Wśród wielu klientów do dziś owocuje przekonanie, że pierścionek zaręczynowy powinien być ozdobiony właśnie brylantem.
Cena oświadczyn
Również marketingowcy De Beers zadbali o spopularyzowanie twierdzenia, że cena ozdoby wręczanej podczas oświadczyn powinna wynosić równowartość dwóch miesięcznych pensji przyszłego pana młodego. Wartość biżuterii miała bowiem niebagatelne znaczenie – była ona traktowana jako swoiste finansowe zabezpieczenie kobiety na wypadek zerwania zaręczyn. W Stanach Zjednoczonych zdarzały się nawet przypadki procesów sądowych po porzuceniu narzeczonej. Poszkodowane domagały się od swoich niedoszłych mężów pokrycia kosztów przygotowań do ślubu (np. zakupu sukni ślubnej) oraz naprawy reputacji i strat moralnych, jakich doznały w wyniku niedotrzymania umowy ożenku. Dziś takie praktyki nie są popularne, ale wartość pierścionka zaręczynowego nadal ma znaczenie. Według badań Amerykanin wydaje średnio 4000 dolarów na taką ozdobę, zaś Brytyjczyk od 1200 do 2000 funtów.
Wojenna zawierucha
Mogłoby się wydawać, że burzliwe czasy II wojny światowej i towarzyszące im nieraz ubóstwo wpłynęły negatywnie na tradycję wręczania pierścionków zaręczynowych. Nic bardziej mylnego. Jak gdyby na przekór otaczającej rzeczywistości zaczęto projektować dużą, odważną i bogato zdobioną biżuterię. Jubilerzy wykorzystywali nietypowe kształty oraz kobiece wzory, takie jak wstążki, kwiaty czy łuki. Platyna była metalem deficytowym (ze względu na wykorzystanie jej w przemyśle zbrojeniowym), dlatego do łask powróciło złoto. Chętnie wybierano to w odcieniu białym, niezwykle podobnym do niedostępnego platynowego kruszcu. Zestawiano je z diamentami, ale także szafirami i rubinami – również syntetycznymi.
Nowy trend w jubilerstwie
W latach 50. nastąpił wielki powrót platyny ale pojawiła się też kolejna ciekawa moda, która przetrwała w jubilerstwie do dziś. Polegała na łączeniu w pierścionkach zaręczynowych różnych metali szlachetnych lub zestawianiu złota w kontrastowych barwach. Trend ten został zapoczątkowany przez Mela Ferrera, amerykańskiego aktora i reżysera, który podarował swojej ukochanej – gwieździe Audrey Hepburn – ozdobę wykonaną właśnie ze złota w różnych kolorach. Dziś chętnie wykorzystuje się tę technikę również przy projektowaniu obrączek ślubnych.
Pierścionki zaręczynowe gwiazd
Kolejna dekada przyniosła następną modę, która dziś na stałe weszła do tradycji ślubno-zaręczynowej i stała się jednym z ulubionych tematów plotkarskich mediów. Jest to osobny rodzaj zaręczynowej biżuterii – pierścionki gwiazd. Niebotycznie drogie, wysadzane coraz większymi kamieniami i projektowane przez najlepszych oraz najbardziej znanych jubilerów. Tę modę zapoczątkowała słynna hollywoodzka para – Richard Burton i Elizabeth Taylor. Aktor od razu podniósł poprzeczkę niezwykle wysoko – w 1963 roku podarował swojej wybrance imponujący pierścień ozdobiony 33-karatowym diamentem w szlifie ascher. Przy takim klejnocie wiele pierścionków zaręczynowych współczesnych gwiazd może się wydawać zaledwie skromnym upominkiem.
Nowe szlify i kultowe wzory
Można by przypuszczać, że w XX wieku wszystkie pomysły jubilerskie zostały już odkryte i wykorzystane. Eksperci uważają jednak, że to właśnie w latach 70. wynaleziono i udoskonalono dwa popularne szlify – radiant oraz princess. Kolejna dekada stworzyła zaś prawdziwą zaręczynową legendę – pierścionek z osadzonym centralnie szafirem otoczonym mniejszymi przezroczystymi diamentami, czyli ozdobę, którą otrzymała księżna Diana od brytyjskiego księcia Karola. Model ten do dziś jest jednym z najchętniej wybieranych przez przyszłych panów młodych i najbardziej upragnionych przez ich wybranki.
Trendy przyszłości
Dawniej znajomość kamieni szlachetnych czy też tajników projektowania biżuterii była zarezerwowana wyłącznie dla wąskiej grupy ekspertów, kolekcjonerów oraz właścicieli pokaźnych majątków. Obecnie szybko się to zmienia, a wiedza na temat cennych klejnotów oraz metali szlachetnych staje się coraz popularniejsza i łatwiej dostępna. Dzięki temu przyszli małżonkowie nie skupiają się na modelach biżuterii dostępnych w popularnych sieciówkach. Częściej poszukują własnych, oryginalnych pomysłów, a nawet projektują spersonalizowaną biżuterię według własnego pomysłu. Nie jest to wcale takie trudne, ponieważ specjaliści z niektórych salonów jubilerskich chętnie podpowiadają, jak to zrobić. Firmy oferujące taką możliwość szybko zyskują na popularności, a wielu ekspertów uważa, że to właśnie one są przyszłością oraz największą nadzieją branży jubilerskiej.
We wtorek 4 kwietnia wszyscy kolekcjonerzy oraz wielbiciele kamieni szlachetnych będą z zapartym tchem obserwować aukcję „Magnificent Jewels and Jadeite” organizowaną przez Sotheby’s i odbywającą się w Hong Kongu. Prawdziwą gwiazdą tego wydarzenia jest wyjątkowy różowy diament o nazwie Pink Star. Jego unikatowa masa wynosząca 59,60 karata oraz inne cechy charakterystyczne sprawiły, że ma on szansę pobić rekord sprzedaży klejnotów tego typu.
Zachwyt ekspertów z GIA
Imponujący klejnot w szlifie owalnym w 2016 roku został poddany wnikliwej analizie specjalistów ze słynnego laboratorium gemmologicznego GIA. Barwę ozdoby sklasyfikowano wtedy jako fantazyjnie żywą różową (fancy vivid pink), zaś jej czystość jako internally flawless, co oznacza, że jest ona idealnie przejrzysta i nie posiada żadnych rys czy skaz wewnętrznych, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jej blask. Do tego raportu dodano również specjalne oświadczenie, w którym eksperci z GIA przyznali, że Pink Star jest największym naturalnym różowym diamentem typu IIa, jaki kiedykolwiek mieli okazję badać. Ta opinia zadziałała o wiele lepiej niż niejedna reklama kamieni szlachetnych, a informacja o największym różowym klejnocie wszech czasów obiegła media na całym świecie.
Lata pracy najlepszych szlifierzy
Prace nad obróbką jubilerską 132,50-karatowego diamentowego samorodka trwały aż dwa lata. Jego cięcia i szlifowania podjęli się doświadczeni jubilerzy pracujący w firmie Steinmetz Diamonds. Wcześniej wykonali jednak ponad 50 syntetycznych modeli, które pomogły im wybrać najlepszy szlif podkreślający unikatowe cechy Pink Star. W maju 2003 roku podczas Grand Prix Monako uczestnicy tego wydarzenia mieli okazję podziwiać oszlifowany już, 59,60-karatowy kamień noszący wtedy nazwę Steinmetz Pink. Zaprezentowała go słynna supermodelka Helena Christensen. Wzbudził ogromne zainteresowanie na całym świecie, ponieważ tak duże różowe diamenty występują w przyrodzie naprawdę rzadko.
Ile może kosztować Pink Star?
Pierwsza sprzedaż tego słynnego kamienia miała miejsce w 2007 roku. Wtedy właśnie zmienił on swoja nazwę na Pink Star. Nie wiadomo jednak, jaką kwotę zapłacił za niego nowy właściciel. Wypożyczał on ozdobę na wiele wystaw, dzięki którym zdobywała ona coraz większą popularność. Eksperci z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie szacują, że dziennie mogło oglądać ten kamień nawet 70 tysięcy osób. Obecnie jest on osadzony w delikatnym pierścionku wykonanym z platyny – i właśnie w takiej postaci pojawi się na aukcji w Hong Kongu. Eksperci są na razie ostrożni w swoich przewidywaniach, ale wszyscy pamiętają światowy rekord, jaki w listopadzie 2010 roku na aukcji w Genewie pobił inny różowy kamień. 24,78-karatowy Graff Pink – bo właśnie o nim mowa – został sprzedany za imponującą kwotę 46,16 miliona dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że Pink Star jest ponad dwa razy większy, jest wielce prawdopodobne, że okaże się jeszcze droższy i tym samym stanie się nowym rekordzistą.
Został wydobyty w czasach południowoafrykańskiej diamentowej gorączki, ale jego nietypowy kształt sprawił, że przez co najmniej pół wieku nikt nie podjął się jego obróbki jubilerskiej. Na czym polegała trudność? Poniżej znajdziecie odpowiedź na to i wiele innych pytań dotyczących diamentu Kimberley.
Dlaczego Kimberley?
Nazwa tego niezwykle rzadkiego, XIX-wiecznego klejnotu nie pochodzi od imienia ani nazwiska żadnego z jego właścicieli. Powstała, aby upamiętnić jedną z najsłynniejszych kopalni diamentów i największą znajdującą się w Prowincji Przylądkowej Północnej w Republice Południowej Afryki. Rozpoczęła ona swoją działalność w 1869 roku, a już po kilku miesiącach odkryto tam pierwsze kamienie szlachetne. Również Kimberley został najprawdopodobniej znaleziony podczas trwającej w drugiej połowie XIX wieku diamentowej gorączki. Nazwę słynnej kopalni stworzono z kolei, aby upamiętnić ówczesnego sekretarza stanu do spraw kolonii Wielkiej Brytanii, Johna Wodehouse?a, pierwszego hrabiego Kimberley. Można więc rzec, że klejnot ten pośrednio nazwano na cześć tego brytyjskiego polityka.
Odkrycie słynnego diamentu
Nie wiadomo dokładnie, kiedy wydobyto Kimberley. Szacuje się, że miało to miejsce między 1869 ? początkiem działalności legendarnej kopalni ? a 1871 rokiem, czyli w czasie, na który przypada słynna diamentowa gorączka. Intensywnie przeszukiwano wtedy okolice Kimberley oraz znajdowano wiele cennych kamieni szlachetnych. Poszukiwania te były jednak bardzo chaotyczne, a zapanowano nad nimi dopiero w 1871 roku, kiedy to 17 listopada na miejsce przybyli komisarze kolonialni, którzy mieli sprawować opiekę nad tym niezwykle urodzajnym terytorium. Wtedy zaczęto ewidencjonować wszystkie diamentowe znaleziska i stąd też wiadomo, że Kimberley musiał zostać wydobyty wcześniej.
Charakterystyczna szampańska barwa
Również oryginalny kolor wyraźnie wskazuje na południowoafrykańskie pochodzenie tego klejnotu. W pierwszych latach produkcji diamentów w RPA ? od 1860 do 1890 roku ? wydobywano głównie samorodki w odcieniach żółtym, brązowym lub w różnych kombinacjach tych barw. Były one znane jako seria ?Cape?. Początkowo uważano je za gorsze jakościowo niż ich idealnie przezroczyste odpowiedniki, dlatego też miały niższą cenę. Zyskały na popularności dopiero w 1889 roku, kiedy to irański monarcha Naser ad-Din Szah Kadżar nabył całą kolekcję tych klejnotów podczas swojej podróży do Europy. Szach był zachwycony kolorem brylantów, dzięki czemu inni również zaczęli patrzeć na nie przychylniejszym okiem, a ich wartość rynkowa wzrosła.
W kolekcji rosyjskich władców
Wielu ekspertów uważa, że Kimberley zasilił niezwykle bogate zbiory rosyjskich władców. Jak tam trafił oraz jaką drogę przebył z Afryki, aby pojawić się na innym kontynencie? Na przełomie XIX i XX wieku niekwestionowanym liderem w obróbce jubilerskiej diamentów był Amsterdam. To tam przywożono większość wydobytych w RPA klejnotów, które następnie poddawano cięciu i szlifowaniu, aby trafiły do kolekcjonerów na całym świecie. Taką drogę przebył również Kimberley, ale nie poddano go obróbce najprawdopodobniej z powodu wydłużonego i płaskiego kształtu, który nie nadawał się do tradycyjnego europejskiego cięcia. Wtedy kamieniem zainteresowali się rosyjscy handlarze, którzy zakupili go w imieniu cara. Następnie klejnot przewieziono do skarbca znajdującego się w Pałacu Zimowym w Petersburgu.
Niejasna historia diamentu
Niektórzy historycy uważają jednak, że Kimberley nigdy nie trafił do kolekcji rosyjskich klejnotów koronnych. Gdyby bowiem tak się stało, najprawdopodobniej nie znalazłby się w 1921 roku na zachodzie Europy. Rosyjską biżuterię przeniesiono bowiem do podziemnego skarbca mieszczącego się w kremlowskiej zbrojowni w Moskwie natychmiast po wybuchu I wojny światowej. Ta cenna kolekcja została ponownie odkryta dopiero w 1922 roku, czyli rok po obróbce jubilerskiej Kimberley. Dlatego inna teoria mówi, że znalazł się on w zbiorach jednego z rosyjskich arystokratów, który postanowił uciec z kraju, a następnie sprzedać diament podczas rewolucji bolszewickiej w 1917 roku. Jest to o tyle prawdopodobne, że taką samą drogę przebyło w tym czasie wiele innych rosyjskich klejnotów, między innymi perłowy naszyjnik Katarzyny Wielkiej, 42,92-karatowy brylant Tereschenko czy też legendarna perła La Pelegrina.
Charakterystyka kamienia
Znaleziony w XIX wieku diamentowy samorodek miał masę 490 karatów oraz kolor szampana (połączenie jasnopomarańczowego, żółtego oraz szarego). Ten duży, wydłużony, płaski klejnot poddano obróbce jubilerskiej dopiero w 1921 roku, a w wyniku tych prac jego masa zmniejszyła się do 70 karatów. Ponownemu cięciu i szlifowaniu poddano go w 1958 roku, aby poprawić jego proporcje oraz jasność. Wtedy trafił on do mieszczącej się w nowojorskiej Piątej Alei firmy Baumgold Bros. Jej specjaliści nadali diamentowi perfekcyjny szmaragdowy szlif oraz masę wynoszącą 55,09 karata.
Pierwsi znani właściciele
Do dziś nie wiadomo, kto został nowym właścicielem oszlifowanego Kimberley w 1921 roku. Anonimowy nabywca cieszył się nim do 1958 roku, kiedy to klejnot został sprzedany przedstawicielom firmy Baumgold Bros. Dzięki pracom jej szlifierzy zyskał on doskonały kształt i do dziś jest uznawany za najlepiej oszlifowany diament w szlifie szmaragdowym na świecie. Bracia Baumgold wycenili wtedy wartość kamienia na 500 tysięcy dolarów. Następnie ruszył on w światową trasę, podczas której był pokazywany na wielu wystawach. Gościł między innymi w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku czy też w Diamentowym Pawilonie w Johannesburgu.
Ostatnia transakcja
W 1971 roku bracia Baumgold postanowili sprzedać słynny klejnot, a w wyniku tej transakcji jego nowym właścicielem został Bruce F. Stuart ? przedsiębiorca, prawnuk założyciela marki Carnation Company oraz właściciel firmy Elbridge Amos Stuart. Kimberley umieszczono w kolekcji Bruce F. Stuart Trust, z której ponownie był wypożyczany do nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej. Diament można było tam podziwiać między innymi na wystawie odbywającej się od lipca 2013 do czerwca 2014 roku.
Uważa się, że jest on najbardziej znanym z najsłynniejszych diamentów świata. Na przestrzeni lat powstało wiele mitów o nim, ale faktem jest, że rząd Indii do dziś nie ustaje w staraniach o odzyskanie tego legendarnego klejnotu. Dowiedzcie się więc, co jest prawdą, a co fałszem w historii kamienia Koh-i-Noor.
Charakterystyka klejnotu
Początkowo 186-karatowa ozdoba była własnością władców Indii, później Persji oraz Afganistanu. Następnie trafiła w ręce Brytyjczyków i zasiliła potężny zbiór brytyjskich klejnotów koronnych. Wtedy właśnie poddano ją ponownie obróbce jubilerskiej, w wyniku której zyskała doskonale owalny szlif oraz masę wynoszącą 108,93 karata. W ten sposób diament stracił niemal 43% swojej pierwotnej wielkości. Poprawiły się za to jego inne cechy charakterystyczne, dzięki czemu obecnie jest on klejnotem o barwie klasy D oraz wyjątkowej czystości, z której słyną historyczne kamienie wydobywane w Indiach.
Dlaczego Koh-i-Noor?
Nazwa, pod którą diament był znany przed zdobyciem Delhi i Agry przez szacha Nadira w 1739 roku, nie jest znana. Zwykło się więc uważać, że to właśnie ten władca nadał klejnotowi to określenie, które obowiązuje do dziś. Na widok zjawiskowego kamienia szach miał bowiem wykrzyknąć ?Koh-i-Noor!?, co znaczy ?góra światła?. Ta krótka charakterystyka brylantu okazała się tak trafna, że przyjęła się jako jego oficjalna nazwa.
Najstarszy diament świata?
Według wielu ekspertów Koh-i-Noor może być nawet najstarszym brylantem w historii, a jego losy sięgają 3000 lat przed naszą erą. Pierwsze wzmianki o tym klejnocie pojawiły się jednak ?dopiero? w drugiej połowie XIII wieku. Jako łup wojenny przechodził on z rąk do rąk kolejnych władców na kontynencie azjatyckim. W 1851 roku trafił z kolei do kolekcji brytyjskich klejnotów koronnych królowej Wiktorii. Otrzymała ona ten cenny podarunek od jego ostatniego właściciela i władcy Pungabu ? maharadży Ranjita Singha.
Tajemnicze pochodzenie
Wczesna historia tego słynnego klejnotu jest owiana tajemnicą. Pierwszy raz pod tą nazwą pojawił się dopiero w 1739 roku, kiedy to szach Nadir splądrował bogactwa Agry i Delhi. Wiele teorii mówi jednak, że przed tym wydarzeniem kamień mógł być znany pod nazwą Baburnama i został wielokrotnie opisany w pamiętnikach Babura tworzonych przez samego cesarza w latach 1526-1530. Eksperci zakładają też, że Koh-i-Noor wydobyto w południowych Indiach, ponieważ w tym regionie znaleziono wiele historycznych diamentów. Żadna z tych teorii nie została jednak jednoznacznie udowodniona.
Kilka tysięcy lat
Jeden z ciekawszych scenariuszy na temat Koh-i-Noor mówi, że brylant ten może mieć nawet ponad 5000 lat i był wymieniany w pismach sanskryckich jako Syamantaka. Hinduiści uważają także, że sam bóg Kryszna otrzymał ten diament od Jambavanthy, którego córkę Jambavati następnie poślubił. Potem jednak kamień został skradziony Krysznie, kiedy ten spał. Inne źródło podaje zaś, że klejnot ten odkryto w 3200 roku przed naszą erą, w suchym korycie rzeki Mahanadi.
Miejsce wydobycia diamentu
Jeśli założymy, że Koh-i-Noor wydobyto w XIII wieku, to nie może on pochodzić z kopalni Kollur w pobliżu Golkondy, która powstała ona dopiero w połowie XVI wieku. Kolejnym prawdopodobnym miejscem wydobycia mogłoby być miejsce zwane Sambalpur położone nad brzegiem rzeki Mahanadi w centralnych Indiach. Zdobyło ono popularność jako źródło diamentów już w 60 lub 90 roku naszej ery, a pisał o nim nawet grecki historyk Ptolemeusz. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie tam odkryto legendarny kamień.
Pod opieką Brytyjczyków
Pewne jest natomiast, że w XIX wieku Koh-i-Noor trafił do Wielkiej Brytanii. Stało się to na mocy traktatu z Lahore, który po stronie korony brytyjskiej podpisał gubernator generalny Lord Dalhousie. Skarbnik, który przekazywał ozdobę Brytyjczykom, uprzedził ich, że diament był przyczyną wielu zgonów w jego rodzinie, dlatego pozbywa się go z ulgą. Dodał też, żeby podjąć wszelkie środki ostrożności, aby kamień nie upadł, i obchodzić się z nim wyjątkowo delikatnie. Dołożono więc wszelkich starań, aby brylant dotarł bezpiecznie do Wielkiej Brytanii. 3 lipca 1850 roku znalazł się w Pałacu Buckingham.
Bohater Wielkiej Wystawy
Koh-i-Noor był kilkakrotnie bohaterem brytyjskich wystaw diamentów. Pierwsza ? zwana Wielką Wystawą ? odbyła się już w 1851 roku w komnatach Pałacu Kryształowego, który zbudowano w londyńskim Hyde Parku właśnie na tę okazję. Dziennikarz gazety ?Times? napisał wtedy, że słynny diament okazał się bezsprzecznym ?lwem tego wydarzenia?. Wszyscy chcieli go zobaczyć, a przed miejscem, w którym został wystawiony, tworzyły się gigantyczne kolejki, których pilnowały całe zastępy policjantów. Eksperci uznali jednak wtedy, że blask klejnotu nie jest satysfakcjonujący, dlatego podjęto decyzję o jego ponownym cięciu i szlifowaniu.
Kontrowersyjna obróbka jubilerska
Również małżonek królowej Wiktorii książę Albert nie był zadowolony z czystości diamentu. Konsultował swoje wątpliwości z wieloma uczonymi ? zarówno jubilerami, jak i fizykami ? aby znaleźć sposób na maksymalne podkreślenie blasku klejnotu. Został on również poddany licznym analizom w laboratorium Coster w Amsterdamie, którego eksperci orzekli, że ponowna obróbka jubilerska z pewnością poprawi wygląd Koh-i-Noor. Zaraz po tym w Londynie rozpoczęły się niezwykle trudne i czasochłonne prace. Trwały one 38 dni, kosztowały 8 tysięcy funtów, a efektem finalnym była utrata niemal 43% masy diamentu. Wiele osób ? w tym książę Albert ? było rozczarowanych tak dużym zmniejszeniem się klejnotu. W prasie pojawiły się nawet uszczypliwe komentarze, że wydarzenie to potwierdziło, iż w Wielkiej Brytanii sztuka cięcia brylantów niestety wymarła.
Ozdoba królewskich diademów
Królowa Wiktoria była jednak zachwycona otrzymaną ozdobą i zdawała się nie przejmować legendami o pechu, który przynosi kolejnym właścicielom. Zleciła wykonanie zjawiskowego diademu, w którego centralnym miejscu znalazł się Koh-i-Noor otoczony innymi diamentami. Od tego czasu kamień ten był osadzany w każdej kolejnej brytyjskiej koronie, między innymi w tej stworzonej w 1911 roku z okazji koronacji królowej Marii czy też w 1937 roku przed koronacją królowej Elżbiety.
Kamień owiany legendą
Dzięki wiekowi kamienia oraz jego pochodzeniu przez lata powstało wiele legend z nim związanych. Jedna z nich mówi, że Koh-i-Noor zapewnia jego właścicielowi władzę i wyższość nad innymi. W przypadku brytyjskiej rodziny królewskiej władza z pewnością jest faktem. Inna legenda ostrzega, że kamień ten przynosi zgubę każdemu mężczyźnie, który go nosi, ale jednocześnie daje szczęście każdej kobiecie, w której posiadaniu się znajdzie. Do tego twierdzenia pasuje więc teoria, że diamenty są najlepszym przyjacielem właśnie kobiety.
Niektórzy twierdzą również, że Koh-i-Noor jest największym diamentem na świecie. W rzeczywistości zajmuje on jednak dopiero 90. pozycję, a zwiedzający londyńską wystawę są nieraz rozczarowani jego rozmiarem ? szczególnie że znajduje się tuż obok tak dużych kamieni, jak np. 530,2-karatowy Cullinan I czy też Cullinan II o masie 317,4 karata.
Spór o własność diamentu
Mogłoby się wydawać, że Koh-i-Noor na dobre zadomowił się wśród brytyjskich klejnotów koronnych. Rząd Indii nie ustaje jednak w staraniach o odzyskanie tego słynnego diamentu. Pierwszy wniosek o zwrot kamienia został złożony już w 1947 roku. Kolejny wystosowano w 1953 roku, rok po koronacji królowej Elżbiety II. W 1976 roku z podobnymi żądaniami wystąpił premier Pakistanu, ale jego pismo również zostało odrzucone. Władze Indii ponownie podjęły ten niewygodny temat w 2016 roku. Ogłoszono wtedy, że kraj ten dołoży wszelkich starań, aby zwrócono mu przejęty podstępem klejnot. Jak na razie starania te nie dały jednak żadnych efektów.
Rozmowa z Michałem Rogalskim, zawodowym badmintonistą, wielokrotnym medalistą Mistrzostw Polski i Europy:
– Pańskie zamówienie było dosyć ekspresowe, jeśli chodzi o zakup pierścionków zaręczynowych.
MR: Tak, decyzję o zaręczynach podjąłem w Boże Narodzenie. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to szukanie pierścionka zaręczynowego. Nie chciałem kupować go w sieciówkach, wolałem znaleźć dobrego jubilera. Ale ? nie mając żadnego doświadczenia ? nie wiedziałem, że jest to tak złożony proces. Myślałem, że wybiorę pierścionek, od razu go kupię i pojadę na sylwestra.
W czwartek wieczorem przyjechałem do Michelson Diamonds, a samolot do Lizbony mieliśmy w piątek rano. Mimo tak krótkiego czasu udało mi się wybrać bardzo ładny pierścionek, z tym, że kamień był trochę mniejszy, niż planowałem. Umówiliśmy się, że przy zmianie rozmiaru zmienimy też kamień na większy. I udało się ? w piątek rano przyjechałem po pierścionek, a potem udałem się prosto na lotnisko.
– Jak to się stało, że trafił Pan na firmę Michelson Diamonds?
MR: Szukałem w Internecie jubilerów w Warszawie. Na mojej liście znalazło się pięciu, których pierścionki mi się spodobały. Najpierw udałem się do Michelsona i okazało się, że to słuszny wybór. Mimo że pojechałem tam bez wcześniejszego umówienia się na spotkanie, udało mi się załatwić wszystko tak, jak chciałem.
– A jak było z pomysłem na pierścionek zaręczynowy?
MR: Miałem kilka typów, które spodobały mi się w Internecie, więc wybraliśmy taki pierścionek, który najbardziej był do nich podobny i mógł być wykonany już na następny dzień.
– Czy udało się dobrać rozmiar pierścionka?
MR: Kupowałem go dosłownie w ostatniej chwili i nie znałem rozmiaru, jaki nosi moja dziewczyna. Dlatego zrobiliśmy trochę mniejszy, żeby łatwo go było poszerzyć i przy okazji wymienić kamień na większy. Wszystko było z góry zaplanowane, a późniejsza zmiana rozmiaru była nam nawet na rękę.
– Jak wyglądały same zaręczyny? Wiem, że z racji zawodu dużo Pan podróżuje.
MR: Co roku wyjeżdżamy na sylwestra. W zeszłym roku była to Barcelona, dwa lata temu Rzym. Zawsze, kiedy nie startuję w turniejach i mam trochę wolnego, spędzamy czas razem. Chcemy go fajnie wykorzystać, więc wyjeżdżamy do europejskich miast, w których jest trochę cieplej niż w Polsce. Dlatego ten wyjazd nie wzbudził w mojej dziewczynie żadnych podejrzeń. Myślała, że to po prostu wypad noworoczny, ale ja zdecydowałem, że będzie wyjątkowy. Znamy się już prawie dziewięć lat, więc chciałem, żebyśmy kolejny rok spędzili jako narzeczeni.
– Z drugiej strony ? skoro tak długo są Państwo razem i dobrze się znają, to czy Pana dziewczyna nie podejrzewała, że coś Pan planuje?
MR: Nie, była kompletnie zaskoczona. Ja też wiedziałem, że ją zaskoczę, bo mieliśmy kilka rozmów o naszej przyszłości, ale przekładaliśmy zaręczyny z roku na rok. Myśleliśmy, że może za dwa lata weźmiemy ślub, więc oświadczyn spodziewałaby się na rok przed weselem. Ale ja postanowiłem ją zaskoczyć. I nawet mamy już zarezerwowaną salę oraz wyznaczony termin.
– Czyli wszystko idzie sprawnie?
MR: Tak, teraz nie musimy się z niczym spieszyć. Salę zarezerwowaliśmy z półtorarocznym wyprzedzeniem i mamy czas, żeby dobrze przygotować się do ślubu.
– Czy takie dalekosiężne plany można pogodzić z Pańskimi treningami oraz turniejami?
MR: Tak, już nawet pytałem kolegów, czy planują jechać na turniej za półtora roku, w terminie wesela. Postanowiliśmy wszyscy, że nie jedziemy, więc jak już powiedzieli, że nie jadą, to nie mają wyjścia (śmiech). A chciałbym, żeby byli świadkami tego wydarzenia, więc bardzo dobrze, że zgodzili się zostać w kraju.
– A jak było z zaplanowaniem samego dnia zaręczyn?
MR: Na pomysł wpadłem, rezerwując hotel ? wybrałem taki w centrum Lizbony, z basenem i barem na dachu. O północy wszystko było pięknie oświetlone, grała muzyka, a my mogliśmy podziwiać panoramę miasta i pokaz fajerwerków. Składając życzenia, powiedziałem, że chciałbym, żebyśmy kolejny rok spędzili jako narzeczeni. Dziewczyna się zgodziła. Jest osobą nieśmiałą, a wokół było sporo ludzi ? były brawa, uśmiechy, gratulacje, więc było bardzo miło. I mi było miło, bo widziałem łzy wzruszenia w jej oczach.
– Więc wszystko odbyło się bez niespodzianek, zgodnie z planem?
MR: Tak, wszystko się udało, nie zgubiłem pierścionka (śmiech). Jak to sportowiec ? musiałem mieć plan i doświadczenie w planowaniu bardzo się przydało.
– A jak było z tym planowaniem? Czy Panu jako mężczyźnie łatwo przyszło zorganizowanie zaręczyn?
MR: To była fantastyczna sprawa, pozostawiła po sobie bardzo dobre wspomnienia. Lubię przygotowywać niespodzianki, a kiedy przy okazji są one tak ważne, to tym bardziej sprawia mi to przyjemność.
– Czyli nie było żadnego stresu?
MR: Podczas planowania nie, ale czas przed północą był emocjonujący. Jak poszedłem po pierścionek do pokoju, to jeszcze z 15 minut ćwiczyłem, jak to powiedzieć. A ostatnie minuty to była wieczność. Pierścionek w kieszeni robił się coraz cięższy, a ja się zastanawiałem, kiedy ta północ. Ale jak zaczął się pokaz fajerwerków, to już wiedziałem, że to jest ten moment.
– Gra Pan w różnych ligach, a turnieje, na które Pan jeździ, odbywają się w różnych częściach świata. Czy będzie to miało wpływ na planowanie wesela?
MR: Dużo będzie w rękach mojej partnerki. Już nawet zamówiła sobie ?zeszyt narzeczonej?, w którym jest spisane wszystko, na co trzeba zwrócić uwagę. A ja będę w miarę dostępności jej pomagał. Ale nie ukrywam, że moje wyjazdy będą intensywne.
– Czyli będzie ich dużo?
MR: Tak, teraz będę startował w Danii w meczach ligowych, potem mam wyjazd do Czech, a w połowie lutego są drużynowe Mistrzostwa Europy, do których się intensywnie przygotowujemy. Jak będę miał wolną chwilę, to będziemy się spotykać i planować, a tak to pierścionek będzie o mnie przypominał (śmiech).
– A czy mają Państwo już pomysł na obrączki ślubne?
MR: Konkretnego pomysłu nie mamy, ale jestem przekonany na 100%, że obrączki będziemy wybierać w Michelson Diamonds.
– Jak ocenia Pan współpracę z Michelson Diamonds?
MR: Współpraca bardzo mi się podobała. To nie była taka transakcja, jak kupowanie garnituru ? idziesz do sklepu, kupujesz i wychodzisz. To było bardziej jak wizyta u krawca ? indywidualne podejście, wybór kamienia, wzoru. To wszystko powoduje, że zakup jest dużo ciekawszy niż pójście do sklepu i wybranie pierścionka z katalogu. Nawet mówiłem, że szkoda, że te zaręczyny są tylko raz, bo chętnie bym przyjechał i coś jeszcze pokombinował (śmiech).
– Zapraszamy! I dziękujemy za rozmowę.
Miał upamiętniać panowanie brytyjskiej królowej, ale nigdy nie znalazł się w jej posiadaniu. Po obróbce jubilerskiej jego masa zmniejszyła się o ponad 400 karatów, ale mimo to pozostał on czwartym największym na świecie bezbarwnym diamentem. Zdobył międzynarodową sławę jako Jubileusz, ale zaraz po jego odkryciu nosił inną nazwę. Poznajcie te i wiele innych ciekawostek związanych z tym słynnym klejnotem.
Skąd wzięła się nazwa diamentu?
?Jubileusz? wskazuje na to, że klejnot ten został nazwany w celu upamiętnienia ważnych wydarzeń. I rzeczywiście ? miał on uczcić okrągłą, diamentową rocznicę koronacji królowej Wiktorii panującej w Wielkiej Brytanii oraz Irlandii. Uroczystości jubileuszowe odbyły się w 1897 roku i właśnie wtedy kamień ten zyskał nową nazwę. Wcześniej bowiem był znany jako ?Reitz Diamond?, ponieważ przed obróbką jubilerską należał do ówczesnego prezesa spółki Orange Free State Francisa Williama Reitza. Po sprzedaniu oraz oszlifowaniu samorodka zmianie uległa więc nie tylko jego masa. Reitz Diamond stał się wtedy Jubileuszem.
Wyjątkowe znalezisko
To znajdująca się w Republice Południowej Afryki kopalnia Jagersfontein jest miejscem, w którym wydobyto słynny diament. Stało się to w 1895 roku, a więc dwa lata po odkryciu w tym samym miejscu innego legendarnego klejnotu ? Excelsiora. Jubileusz miał zaś pierwotnie kształt nieregularnego ośmiokąta, a dzięki swojej imponującej masie znalazł się na ósmym miejscu wśród największych diamentowych samorodków, jakie kiedykolwiek znaleziono. Tak wyjątkowy rozmiar sprawił, że kamieniem zainteresowało się konsorcjum trzech firm mieszczących się w Londynie ? Wernher Beit & Co, Barnato Bros. and Mosenthal Sons & Co. Wkrótce potem ich przedstawiciele nabyli dwie ozdoby ? były to wspomniany wcześniej Excelsior oraz Jubileusz.
W rękach najlepszych specjalistów
Już w rok po odkryciu Jubileusz został wysłany do Amsterdamu, aby tamtejsi eksperci zajęli się jego obróbką jubilerską. To odpowiedzialne zadanie zostało powierzone dwóm doświadczonym jubilerom. Panowie M. B. Barends oraz Metz przystąpili do pracy ? początkowo podzielili samorodek na dwie części, z których mniejsza miała 40 karatów, większa zaś 600 ct. Z pierwszej z nich powstał 13,34-karatowy przezroczysty diament w szlifie gruszki. Został on zakupiony przez portugalskiego władcę Don Carlosa I jako prezent dla żony. Nie wiadomo jednak, jakie były kolejne losy tej ozdoby ani co dzieje się z nią obecnie.
Różne sposoby na uczczenie rocznicy koronacji
Z większego kawałka imponującego minerału powstał 245,35-karatowy diament. Wtedy właśnie pojawił się pomysł, aby zakupić go i podarować królowej Wiktorii z okazji diamentowego, 60. jubileuszu jej koronacji. Koncept ten nie został wcielony w życie, ale ówcześni właściciele klejnotu uznali, że dobrym pomysłem będzie zmiana jego nazwy na ?Jubileusz? i uczczenie w ten sposób okrągłej rocznicy panowania królowej. Uhonorowano ją również poprzez wprowadzenie na rynek nowego szlifu kamieni szlachetnych (również zwanego Jubileuszem) i łączącego w sobie cechy szlifu brylantowego oraz kształtu róży. Pomysł ten nie spotkał się jednak z aprobatą, a o nowym szlifie zapomniano już kilka lat po jego wynalezieniu.
Kolejni właściciele kamienia
Zaraz po zakończeniu prac jubilerskich postanowiono sprzedać Jubileusz. W tym celu gościł on na wystawach na całym świecie, a eksperci ustalili, że jego szacunkowa wartość wynosi 7 milionów franków. Aukcję wygrał wtedy jeden z najbogatszych indyjskich przedsiębiorców Dorabji Jamsetji Tata. Był on właścicielem klejnotu do swojej śmierci w 1932 roku. Po tym wydarzeniu spadkobiercy kolekcjonera postanowili sprzedać kamień, dlatego już w 1935 roku ponownie trafił on do domu aukcyjnego. W wyniku tej transakcji klejnot znalazł się w kolekcji znanego paryskiego przemysłowca i mecenasa sztuki Paula Louisa Weillera.
Międzynarodowa sława
Weiller wiedział, jak wykorzystać potencjał swojego nowego nabytku. Nie chciał bowiem, aby kamień został ukryty na dnie sejfu i zapomniany. Dlatego zlecił osadzenie nowej ozdoby w centralnym miejscu broszki, w której otaczały ją mniejsze brylanty, przez co konstrukcja przypominała sześcioramienną gwiazdę. Chętnie wypożyczał również swój nowy nabytek, dzięki czemu Jubileusz gościł na licznych międzynarodowych wystawach. Były to między innymi wydarzenie zorganizowane w 1960 roku przez Smithsonian Institution w Waszyngtonie, a także impreza odbywająca się w grudniu tego samego roku w Genewie. Na pewien czas diament wrócił nawet w swoje rodzinne strony ? w 1966 roku pojawił się bowiem na wystawie De Beers Diamond Pavilion w Johannesburgu.
Gdzie obecnie znajduje się Jubileusz?
Kolejnym i jak na razie ostatnim właścicielem Jubileuszu jest Robert Mouawad, znany kolekcjoner oraz koneser kamieni szlachetnych, a także prezes międzynarodowego imperium jubilerskiego Mouawad Jewelers. Klejnot zajmuje zaszczytne miejsce w jego kolekcji, ponieważ jest największym spośród wszystkich zgromadzonych przez Mouawada. W jego zbiorach znajdują się również takie sławy, jak między innymi 69,68-karatowy Excelsior I, 78,86-karatowy Ahmedabad, 46,95-karatowy Indore Pears I, 137,02-karatowy Premier Rose czy Queen of Holland o masie 135,92 karata.
Charakterystyka słynnego klejnotu
Przed obróbką jubilerską ? jeszcze jako Reitz Diamond ? kamień ten miał aż 650,8 karata. Po przycięciu i oszlifowaniu jego masa zmniejszyła się do 245,35 karata, ale i tak pozostał on czwartym największym na świecie bezbarwnym diamentem ? wyprzedzają go tylko 530,2-karatowy Cullinan I, 317,4-karatowy Cullinan II oraz Centenary o masie 273,85 karata. Jest również szóstym największym wśród oszlifowanych minerałów tego typu. Nadany mu został doskonały szlif poduszki, a także prostokątny kształt. Czystość klejnotu sklasyfikowano jako VVS-2, co oznacza, że posiada on w swojej strukturze bardzo, bardzo małe zanieczyszczenia, które nie są widoczne gołym okiem. Ciekawy jest też kolor Jubileuszu. Eksperci uznali bowiem, że waha się on od klasy E, przechodzi przez D, a kończy się na całkowicie bezbarwnym. Jak takie wyjątkowe cechy wpływają na wartość diamentu? Tego dowiemy się, gdy ponownie zostanie on wystawiony na sprzedaż.
Doskonale oszlifowany kolorowy diament o wysokiej klasie czystości oraz fantazyjnej barwie to prawdziwa gratka dla kolekcjonerów oraz wielbicieli biżuterii. Nic więc dziwnego, że dziś wszyscy oni z zapartym tchem będą śledzić aukcję Sotheby?s odbywającą się w Genewie w ramach wydarzenia Magnificent Jewels & Noble Jewels. Na sprzedaż trafi tam bowiem niebieski klejnot Sky Blue.
Wyjątkowe cechy charakterystyczne
Masa słynnego kamienia wynosi 8,01-karata, czystość to VVS1, zaś jego kolor sklasyfikowano jako fancy vivid blue, czyli fantazyjnie żywy niebieski. Taką barwę ma zaledwie 1% błękitnych brylantów badanych przez słynne laboratorium Gemmological Institute of America. Nadano mu szlif szmaragdowy, a eksperci podkreślają, że diament ten został poddany obróbce jubilerskiej z prawdziwie mistrzowską precyzją. Dodatkowo ? za sprawą swojej unikatowej barwy i struktury krystalicznej ? jest on zaliczany do klejnotów typu IIb. Stanowią one zaledwie 0,5% wszystkich diamentów produkowanych co roku na całym świecie.
Unikatowa oprawa
Jakby tego było mało, Sky Blue został osadzony w centralnym miejscu zjawiskowego pierścienia wykonanego przez jubilerów słynnej marki Cartier. Kamień jest otoczony mniejszymi przezroczystymi diamentami, które dodatkowo podkreślają jego intensywnie niebieski kolor. Nic więc dziwnego, że eksperci prognozują, iż biżuteria ta może zostać sprzedana nawet za 25 milionów dolarów. Już dziś przekonamy się, jaką kwotę zapłaci nowy właściciel Sky Blue.
W środę 16 listopada w Genewie odbędzie się aukcja Magnificent Jewels & Noble Jewels organizowana przez dom aukcyjny Sotheby?s. Pod młotek pójdzie wtedy ponad 340 klejnotów, spośród których największe emocje wzbudza między innymi 17,07-karatowy różowy diament.
Niezwykle okazała ozdoba
Imponujący kamień w szlifie szmaragdowym nie posiada jeszcze swojej nazwy, co daje jego przyszłemu właścicielowi prawdziwe pole do popisu. Nieznane są także pochodzenie oraz historia ozdoby. Wiadomo jedynie, że pochodzi z prywatnych zbiorów anonimowego kolekcjonera biżuterii. Została osadzona w zjawiskowym pierścieniu i otoczona dwoma mniejszymi, trójkątnymi, bezbarwnymi diamentami. Kolor klejnotu został sklasyfikowany jako fancy intense pink, a jego czystość jako VVS1 (posiada bardzo małe, niemal niewidoczne inkluzje) z możliwością podniesienia jej do internally flawless (wewnętrznie bez zarzutu). Oznacza to, że wystarczy delikatna obróbka jubilerska, aby ten intensywnie różowy kamień zyskał niezwykle rzadką i unikatową klasę IF.
Prawdziwa gratka dla wielbicieli biżuterii
Oprócz tego klejnotu na sprzedaż zostaną wystawione w Sotheby?s również inne luksusowe ozdoby, między innymi pierścionek od Cartiera z 8,01-karatowym niebieskim diamentem Sky Blue, XVIII-wieczna rosyjska broszka wysadzana brylantami czy też XIX-wieczny zestaw diamentowej biżuterii w stylu parure. Eksperci przewidują, że różowy kamień osiągnie cenę od 12 do nawet 15 milionów dolarów. Czy tak się stanie? Tego dowiemy się już wkrótce.
To największy w historii bezbarwny diament w szlifie szmaragdowym. Znalazł go ubogi południowoafrykański poszukiwacz kamieni szlachetnych i tym samym na zawsze wpisał się w historię jubilerstwa. Dlaczego? Poznajcie losy klejnotu Jonker.
Skąd wzięła się nazwa ?Jonker??
Zwykle nazwy słynnych diamentów pochodzą od ich cech, miejsca wydobycia lub nazwiska jednego z właścicieli. Nie inaczej jest w tym przypadku. To Johannes Jacobus Jonker, 62-letni ubogi górnik przyczynił się do nazwania tego klejnotu. Mężczyzna ten znalazł cenną ozdobę 17 stycznia 1934 roku w Elandsfontein znajdującym się 5 kilometrów od słynnej kopalni Premier w Republice Południowej Afryki. Poszukiwał on brylantów od około 18 lat, ale nigdy wcześniej nie osiągnął takiego sukcesu, jak w dniu, kiedy jego oczom ukazał się Jonker. Barwa kamienia była doskonale przezroczysta, a jego czystość wyjątkowa, co przyczyniło się do spekulacji, że może on być fragmentem słynnego Cullinana. Mimo tak podobnych cech i bliskiego sąsiedztwa miejsc odkrycia obu tych ozdób późniejsze badania obaliły tę teorię.
Pierwsza sprzedaż
Po wydobyciu słynnego klejnotu większość członków rodziny Johannesa Jonkera nie wierzyła, że jest to prawdziwy diament. Był on bowiem tak duży, że nigdy wcześniej nie widzieli kamienia szlachetnego takich rozmiarów. Mężczyzna wiedział jednak, jak wielką wartość ma znalezisko, dlatego dołożył wszelkich starań, aby nie zostało mu skradzione, zanim zdąży je sprzedać. W końcu doszło do transakcji ? ozdobę zakupił Joseph Bastiaenen, przedstawiciel spółki Diamond Corporation Ltd. należącej do Ernesta Oppenheimera. Reprezentanci konkurencyjnych firm również byli zainteresowani kupnem klejnotu, dlatego Jonker nie mógł narzekać na brak ofert. Dokładna kwota, jaką otrzymał za swoje znalezisko, nie została nigdy ujawniona, ale eksperci szacują, że musiała wynosić od 61 tysięcy do 75 tysięcy funtów.
Słynny nowy właściciel
Zaraz po zakończeniu transakcji diament został wysłany do siedziby spółki w Londynie, a następnie wystawiony na sprzedaż przez De Beers Central Selling Organization. Wtedy Jonkerem zainteresował się znany jubiler i kolekcjoner kamieni szlachetnych Harry Winston. Po długich negocjacjach w 1935 roku zapłacił kwotę 150 tysięcy funtów i dzięki temu stał się jego właścicielem. Następnie zajął się poszukiwaniami specjalisty, który zająłby się cięciem i szlifowaniem klejnotu. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ był to pierwszy tak duży samorodek poddany obróbce jubilerskiej na terenie Stanów Zjednoczonych (większe od niego Cullinan i Excelsior zostały oszlifowane w Amsterdamie przez firmę J. J. Asscher & Co.). W końcu Winston zadecydował, że tę trudną pracę wykona Lazare Kaplan, ekspert pochodzący z jubilerskiej rodziny, który cenne doświadczenie zdobywał w Antwerpii.
Tourneur, Jacques (1936)
W rękach światowych władców
Kilka miesięcy zajęło Kaplanowi przygotowywanie się do cięcia i szlifowania Jonkera. Jubiler najpierw dokładnie zbadał strukturę kryształu, aż w końcu podzielił go na 13 kamieni o różnej wielkości. Największy z nich zyskał masę 142,9 karata i zachował pierwotną nazwę Jonker I. Po pewnym czasie ponownie poddano go obróbce, w wyniku której jego masa zmniejszyła się do 125,35 karata. W takiej postaci został w 1949 roku zakupiony przez egipskiego króla Farouka. W 1952 roku władca został wygnany z kraju, ale nie wiadomo było, co stało się ze słynnym klejnotem. Odnalazł się po kilku latach jako ozdoba znajdująca się w kolekcji biżuterii królowej Nepalu Ratny.
Ostatnia sprzedaż największego z diamentów
W 1977 roku świat obiegła informacja o wystawieniu na sprzedaż klejnotu Jonker I. Transakcja odbyła się w Hong Kongu, a nowy nabywca zapłacił za słynny diament 2 miliony 259 tysięcy dolarów. Do dziś pozostał on anonimowy, a eksperci uważają, że nadal jest on właścicielem tej cennej ozdoby. Od ostatniej aukcji minęło niemal 40 lat, dlatego wartość kamienia z pewnością wzrosła. Nie wiadomo jednak, ile wynosi obecnie oraz jaką kwotę osiągnąłby, gdyby kolekcjoner zdecydował się na sprzedaż.
Losy pozostałych diamentów powstałych z Jonkera
Niejasna jest również historia innych kamieni, które wycięto ze słynnego samorodka. Drugi co do wielkości, 41,29-karatowy Jonker II został wystawiony w maju 1994 roku na aukcji Sotheby’s w Genewie, kiedy to sprzedano go za 1 975 000 dolarów. Z kolei Jonker IV o masie 30,71 karata osadzono w platynowym pierścieniu, który pojawił się na aukcji Sotheby Parke-Bernet Inc. w Nowym Jorku. Prywatny kolekcjoner z Ameryki Południowej zakupił go za 277 tysięcy funtów. W grudniu 1987 roku ponownie pojawił się w sprzedaży i osiągnął wtedy cenę 1 705 000 dolarów. Nabywcą kamieni Jonker V, VII, XI oraz XII stał się indyjski maharadża Indore, a Jonker X został podobno zakupiony przez Johna D. Rockefellera.
Charakterystyka kamienia
Przed obróbką nieoszlifowany samorodek miał masę 726 karatów i nieznacznie wydłużony kształt. Jego wymiary wynosiły 63,5 x 31,75 mm. W wyniku prac jubilerskich powstało z niego 13 diamentów, spośród których największy ma masę 142,90 karata. Jego szlif był szmaragdowy, kolor miał klasę D, a kamień posiadał 66 idealnie wykonanych faset. Po pewnym czasie klejnot ponownie został poddany obróbce jubilerskiej, aby usunąć drobne niedoskonałości oraz poprawić czystość. Po tych pracach Jonker I nadal miał szmaragdowy szlif, ale jego masa zmniejszyła się do 125,35 karata, a liczba faset do 58. Mimo zmiany rozmiarów ozdoby zabieg ten okazał się strzałem w dziesiątkę ? do dziś kamień ten jest uważany za jeden z najlepiej oszlifowanych diamentów na świecie.
Wśród największych brylantów w historii
Eksperci uważają również, że Jonker I jest największym tego typu kamieniem w szlifie szmaragdowym oraz 16. co do wielkości bezbarwnym klejnotem. W rankingu wyprzedzają go m.in. słynny 530,20-karatowy Cullinan I, 245,35-karatowy Jubilee, 203,04-karatowy Millennium Star czy 182,69-karatowy Orłow. Przed obróbką jubilerską 726-karatowy Jonker został uznany czwartym co do wielkości diamentem w historii. Wkrótce potem odkryto jednak 726,6-karatowy diament o nazwie Prezydent Vargas, przez co cenna ozdoba spadła na piątą pozycję. Dziś znajduje się zaś na 10. miejscu wśród największych nieoszlifowanych brylantów na świecie. Wyżej są kolejno Cullinan, Excelsior, Star of Sierra Leone, Incomparable, Wielki Moguł, Millennium Star, Woyie River, Golden Jubilee oraz wspomniany wcześniej Prezydent Vargas.
Był nazywany królem kolorowych kamieni szlachetnych i uznawany za twórcę jednego z największych jubilerskich imperiów na świecie. Zwykł mawiać, że w przyrodzie nie istnieje coś takiego, jak ?kamienie półszlachetne?. Dowiedzcie się więc, co sprawiło, że biżuteria od Hansa Sterna stała się jedną z najbardziej pożądanych wśród wielu wielbicieli luksusowych ozdób.
Burzliwe wojenne losy
Urodzony 1 października 1922 roku w niemieckim mieście Essen chłopiec nie rozwinął swojej kariery w rodzinnym kraju. Uniemożliwiła to II wojna światowa, ponieważ wkrótce po jej wybuchu ojciec Sterna ? kupiec żydowskiego pochodzenia ? w trosce o dobro rodziny podjął decyzję o wyjeździe do Brazylii. Hans przybył więc do nowej ojczyzny w wieku 17 lat i tam kontynuował dalszą edukację. Swoją karierę rozpoczął zaś w znajdującej się w Rio de Janeiro firmie Cristab trudniącej się eksportem kamieni szlachetnych wydobywanych w kopalniach na terenie kraju. Wtedy po raz pierwszy zobaczył cenne minerały różnego pochodzenia. Wywołały u niego tak duży zachwyt, że Stern postanowił rozwijać swoją wiedzę i umiejętności właśnie w tej branży.
Plan ? rozsławić brazylijskie kamienie szlachetne
W ramach swojej pracy Hans szybko został przeniesiony do Minas Gerais ? brazylijskiej stolicy kamieni szlachetnych. Wydobywano tam między innymi topazy, ametysty oraz turmaliny, które tak zafascynowały Sterna, że postanowił on rozsławić je na arenie międzynarodowej i zainteresować nimi zagranicznych gości odwiedzających Brazylię. W tym celu w 1945 roku zdecydował się na założenie własnej firmy ? H. Stern ? która z czasem przekształciła się w prawdziwe międzynarodowe imperium jubilerskie. W tym czasie w kraju praktycznie nie istniały inne spółki działające w tej branży, dlatego jubiler sprawnie wypełnił rynkową niszę i zaadaptował brazylijski przemysł jubilerski do standardów międzynarodowych.
Świetny jubiler i pomysłowy przedsiębiorca
Hans Stern okazał się nie tylko wielkim wielbicielem cennych klejnotów, lecz także doskonałym biznesmenem. Samodzielnie wyszukiwał najbardziej utalentowanych jubilerów i proponował im pracę w jego firmie. Jednocześnie stworzył międzynarodową gwarancję dla kamieni szlachetnych oraz jako pierwszy zaczął organizować wycieczki po warsztatach firmy, aby pokazać klientom, jak powstaje kupowana przez nich biżuteria. Ten pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Zarówno zagraniczni turyści, jak i miejscowi wielbiciele kamieni szlachetnych chętnie odwiedzali bowiem siedzibę marki H. Stern, aby poznać nieznany im dotychczas proces twórczy. Pierwszy firmowy butik został zaś otwarty w 1949 roku w Rio de Janeiro, a jubilerowi zależało, aby trafili tam zamożni pasażerowie międzynarodowych statków wycieczkowych.
Cel został osiągnięty
Jednym z najważniejszych celów, do których dążył Hans Stern, było zaprzestanie używania określenia ?kamienie półszlachetne?. Jak mówił sam pomysłodawca inicjatywy: ?Kamienie półszlachetne nie istnieją, tak samo jak nie istnieją kobiety w półciąży lub półuczciwi ludzie?. Okazało się, że ten odważny plan wcale nie jest niewykonalny. Po latach starań Stern w końcu dopiął swego, a międzynarodowe laboratoria gemmologiczne zamiast używać określenia ?kamienie półszlachetne? zaczęły nazywać takie minerały ?kolorowymi kamieniami szlachetnymi?.
Jubilerskie imperium
Dzięki innowacyjnym pomysłom i prawdziwej miłości do kolorowych klejnotów marka Sterna szybko się rozwijała i zdobyła uznanie na arenie międzynarodowej. Pierwsze zagraniczne butiki z brazylijską biżuterią powstały w 1970 roku w Nowym Jorku, Lizbonie i we Frankfurcie. Jubiler zawsze konsekwentnie promował w nich wydobywane w Brazylii kolorowe kamienie szlachetne, ale zdobył również wiele nagród za projekty ozdabiane doskonale oszlifowanymi diamentami. Po śmierci twórcy marki zarządzanie nią przejął jego najstarszy syn Robert, który do dziś prowadzi to rodzinne jubilerskie imperium i jest jego prezesem oraz dyrektorem kreatywnym. Obecnie w 13 krajach na całym świecie znajduje się około 160 sklepów marki H. Stern, a także około 150 salonów partnerskich w kolejnych 19 państwach.
Pamięć o korzeniach
Mimo zdobycia międzynarodowej sławy oryginalne projekty marki H. Stern często nawiązywały do brazylijskich tradycji. Jubilerzy tej firmy chętnie wykorzystywali wydobywane w Minas Gerais kamienie, a specjaliści od reklamy zapraszali do współpracy ambasadorskiej brazylijskie gwiazdy. Wyroby od Sterna promowali między innymi jeden z najsłynniejszych piosenkarzy pochodzących z tego kraju Carlinhos Brown (1999 rok), artystka Anna Bella Geiger (2000 r.), znany architekt Oscar Niemeyer czy też zespół taneczny pochodzący z Minas Gerais ? Grupo Corpo.
Współpraca z gwiazdami srebrnego ekranu
Do ambasadorów Sterna należała również ikona mody Diane von Fürstenberg (2004 r.), a biżuterię tej marki do dziś chętnie noszą hollywoodzkie gwiazdy. Na czerwonym dywanie Fabryki Snów promują ją między innymi Eva Longoria, Sharon Stone, Angelina Jolie, Catherine Zeta-Jones, Cate Blanchett, Rihanna i wiele innych sław. Również jubilerzy Sterna chętnie czerpią inspirację z przemysłu filmowego. Prawdziwym hitem marki była na przykład kolekcja niezwykłych pierścionków nawiązujących do Disneyowskiego filmu ?Alicja w Krainie Czarów? wyreżyserowanego przez Tima Burtona.
Hans Stern prywatnie
Ze względu na rosnącą w siłę markę Stern był zapraszany do wielu wywiadów i wielokrotnie gościł na łamach takich słynnych modowych magazynów, jak ?Vogue?, ?Marie Claire? czy ?Elle?. Jak sam jednak podkreślał, jego głównym celem nie była międzynarodowa sława czy zdobycie fortuny. Chciał przede wszystkim wypromować kolorowe kamienie szlachetne, które wiele lat temu tak bardzo zachwyciły go na południu Brazylii. Mimo że miał nieograniczony dostęp do najpiękniejszych diamentów, rubinów czy szmaragdów, zawsze przyznawał, że jego ulubionym klejnotem jest turmalin ? kamień powszechnie występujący w całym stanie Minas Gerais. Nic więc dziwnego, że kiedy zmarł 26 października 2007 roku w Rio de Janeiro, gazety na całym świecie pisały o śmierci niekwestionowanego króla kolorowych kamieni szlachetnych.