Comments
W przeciwieństwie do innych słynnych diamentów, Mouawad Magic nie przechodził z rąk do rąk i nie znalazł się w centrum zaskakujących wydarzeń. Miał tylko jednego właściciela, który zachwycił się nim tak bardzo, że nadał mu tę magiczną nazwę i nigdy nie zdecydował się na jego sprzedaż. I nic dziwnego – jego cechy charakterystyczne rzeczywiście są godne uwagi i sprawiają, że klejnot ten jest unikatem na skalę światową. Dowiedzcie się więc, dlaczego Mouawad Magic jest tak wyjątkowy.
Dlaczego Mouawad Magic?
Nazwa tego kamienia została mu nadana w jeden z najpopularniejszych sposobów – pierwsza jej część wywodzi się od nazwiska jego najsłynniejszego właściciela, druga zaś podkreśla wyjątkowe cechy tego magicznego minerału. Robert Mouawad – bo właśnie o nim mowa – to słynny libański kolekcjoner kamieni szlachetnych zajmujący się również handlem biżuterią oraz cennymi klejnotami. Stoi także na czele międzynarodowego jubilerskiego imperium, Mouawad Jewelers, które istnieje na rynku już od ponad stu lat.
Wielbiciele Księgi Rekordów Guinnessa
Spółka Roberta Mouawada – Mouawad Jewelers – ma na koncie również pięć pobitych rekordów Guinnessa: stworzenie najdroższej na świecie szkatułki na biżuterię (Flower of Eternity Jewellery Coffer o wartości 3,5 miliona dolarów) czy też najcenniejszego naszyjnika (Mouawad L’Incomparable Diamond Necklace wart 55 milionów dolarów) ozdobionego największym diamentem o klasie czystości IF (407,48-karatowy Incomparable). Jubilerzy tej marki wykonali również najdroższą torebkę ozdobioną oczywiście brylantami – Mouawad 1001 Nights Diamond Purse kosztowała 3,8 miliona dolarów – oraz najbardziej luksusową bieliznę – Very Sexy Fantasy Bra za „jedyne” 11 milionów dolarów. Ostatnim rekordem był zakup najdroższego diamentu w szlifie gruszki – Mouawad Splendor o wartości 12,8 miliona dolarów.
Wyjątkowo cenne odkrycie
Diamentowy samorodek, z którego powstał Mouawad Magic, został wydobyty w kopalni Aredor w Gwinei na zachodzie Afryki. Miało to miejsce w 1991 roku, a kamień ważył wtedy 244,6 karata. Następnie trafił do kolebki jubilerstwa – Antwerpii w Belgii, gdzie jeszcze w tym samym roku cenne znalezisko zakupił Robert Mouawad. Miejsce pochodzenia klejnotu może zaskakiwać – Gwinea jest bowiem krajem, który wytwarza co roku tony brylantów, ale daleko mu do jego sąsiadów, na przykład Liberii czy Sierra Leone (nie wspominając już o takich potentatach, jak Republika Południowej Afryki). Gwinejskie klejnoty słyną jednak z wyjątkowo wysokiej jakości, a od 1984 roku ich produkcja wyraźnie wzrosła, dlatego w przyszłości kraj ten również może zyskać sławę jako producent najsłynniejszych kamieni.
Obróbka jubilerska klejnotu
Robert Mouawad zakupił w Antwerpii nieoszlifowany samorodek. Następnie zlecił swojej firmie jego obróbkę – cięcie i szlifowanie. Prace te zostały poprzedzone szczegółową analizą minerału, tak aby maksymalnie wydobyć jego piękno i stracić przy tym jak najmniej masy cennego nabytku. Eksperci pracujący dla kolekcjonera zadecydowali w końcu, aby nadać kamieniowi szlif szmaragdowy. Uzyskali przy tym wyjątkową czystość diamentu, dzięki czemu jego wartość rynkowa wyraźnie wrosła.
Ważny element diamentowej kolekcji
Efekty pracy szlifierzy z pewnością usatysfakcjonowały nowego właściciela, ponieważ nazwał on klejnot „Mouawad Magic”, z czego druga część nazwy najprawdopodobniej miała podkreślić wyjątkowe cechy charakterystyczne diamentu. Robert Mouawad do dziś nie zdecydował się również na sprzedaż tego kamienia, można więc przypuszczać, że jest on jednym z najcenniejszych elementów jego spektakularnej diamentowej kolekcji. Z tego powodu nie wiadomo, jaką cenę osiągnąłby Mouawad Magic dziś, gdyby został wystawiony na aukcji.
Słynny kolekcjoner i wielbiciel diamentów
Nazwisko Roberta Mouawada jest dobrze znane wśród jubilerów i kolekcjonerów brylantów. Przedsiębiorca tak bardzo zaangażował się w rozwój diamentowego rynku, że podarował 6,8 miliona dolarów jednemu z najsłynniejszych laboratoriów gemmologicznych na świecie, Gemmological Institute of America (GIA), żeby wspierać jego rozwój oraz badania nad tymi cennymi minerałami. Aby okazać wdzięczność za tę cenną darowiznę, główny kampus nowej siedziby GIA został nazwany kampusem imienia Roberta Mouawada.
W towarzystwie diamentowych sław
Kolekcja diamentów znajdujących się w posiadaniu Mouawada również jest godna pozazdroszczenia. Mouawad Magic znalazł się bowiem w towarzystwie takich historycznych kamieni, jak słynny Indore Pears I i II (kolejno 46,95 karata i 46,7 ct), Ahmedabad (78,86 ct), Queen of Holland (135,92 ct), Excelsior (69,68 ct), President Vargas (44,17 ct) czy też Jubileusz (245,35 ct). Ponadto Mouawad jest również właścicielem kamieni Premier Rose (137,02 ct), Taylor-Burton (68,07 ct) oraz klejnotów mających jego nazwisko w swojej nazwie, np. Mouawad Splendor (101,84 ct), Mouawad Monolith (104,02 ct) i wiele innych. Mouawad Magic jest zaś czwartym co do wielkości diamentem w kolekcji Mouawada.
Charakterystyka diamentu
Ten klejnot w szlifie szmaragdowym ma 108,81 karata. Jego barwa została sklasyfikowana jako D, a czystość jako IF, czyli internally flawless (wewnętrznie bez skazy), co jest najwyższą klasą czystości wśród kamieni szlachetnych. Dokładne wymiary tego diamentu wynoszą 32,91 x 20,73 x 16,83 mm. Wszystkie te cechy charakterystyczne składają się na unikatowość oraz niezwykle dużą wartość Mouawad Magic. Jest on także trzecim największym klejnotem tego typu w szlifie szmaragdowym, a na liście największych diamentów o barwie typu D zajmuje najprawdopodobniej 21. miejsce.
Najczystszy z czystych klejnotów
Dzięki swojemu kolorowi Mouawad Magic jest zaliczany do niezwykle rzadkich kamieni typu II a. Stanowią one zaledwie 1-2% wszystkich diamentów pochodzenia naturalnego. Są też całkowicie bezbarwne oraz pozbawione wszelkich mechanicznych uszkodzeń czy też chemicznych zanieczyszczeń, które wpływałyby na kolor minerału. Zwykło się nawet mówić, że są to najczystsze z czystych brylantów. Nic więc dziwnego, że Robert Mouawad nigdy nie zdecydował się na sprzedaż tego cennego klejnotu.
Wierzono, że kamień ten przyniesie szczęście i jest zwiastunem pozytywnych wydarzeń. Już po jego odkryciu stał się przyczyną prawdziwego najazdu na niepozorny afrykański region, a w nowym tysiącleciu prawie doszło do jego kradzieży, przez co został bohaterem książki. Poznajcie te i inne zaskakujące fakty z historii diamentu Millennium Star.
Pochodzenie nazwy kamienia
Mimo że diament ten został odkryty w 1990 roku, nazwę nadano mu dopiero dziewięć lat później – w październiku 1999. Wcześniej poddano go obróbce jubilerskiej, a następnie był przygotowywany, aby stać się głównym bohaterem kolekcji De Beers Millennium planowanej przez słynny diamentowy koncern z okazji rozpoczęcia nowego tysiąclecia. Millennium Star miał więc zostać gwiazdą rozpoczynającego się nowego millennium.
Niezwykle cenne znalezisko
Millennium Star powstał z unikatowego samorodka o masie 777 karatów, który znaleziono w 1990 roku w okręgu Mbugi-May w Demokratycznej Republice Konga. Nie wiadomo, kim był szczęśliwy znalazca ani jak doszło do odkrycia takiego skarbu. Liczba 777 została jednak uznana za magiczną, dlatego wierzono, że klejnot ten przyniesie szczęście. Jego odkrycia nie udało się zachować w tajemnicy, dlatego już wkrótce region Mbugi-May odwiedziły tysiące poszukiwaczy wierzących, że i do nich los się uśmiechnie, dzięki czemu znajdą równie imponujący klejnot. Mimo wielu prób i starannego przekopywania tego terenu sukcesu Millennium Star nie udało się niestety nikomu powtórzyć.
Szybka sprzedaż
Ogromnym samorodkiem błyskawicznie zainteresowali się agenci słynnej diamentowej spółki De Beers. Zakupili oni znalezisko jeszcze przed jego obróbką jubilerską, a następnie zlecili jego cięcie i szlifowanie najlepszym ekspertom, z którymi współpracowali. Kamień trafił do laboratoriów w Republice Południowej Afryki, gdzie zajęli się nim szlifierze z RPA, Izraela, Belgii i Stanów Zjednoczonych. Tą ekipą kierował Nir Livant, znany izraelski mistrz pracujący dla grupy Steinmetz. Była ona wcześniej zaangażowana w obróbkę jubilerską 100,10-karatowego diamentu Star of the Season, który w 1995 roku sprzedano na aukcji Sotheby’s za imponującą kwotę 16,5 miliona dolarów.
Czasochłonna praca
Zespół szlifierzy przez około 5 miesięcy intensywnie pracował nad obróbką jubilerską samorodka. W tym czasie wykonano ponad 100 jego plastikowych modeli i starannie obliczano, jakie cięcie będzie dla niego najkorzystniejsze. Stworzono również specjalną „salę operacyjną”, w której panowały sterylne warunki potrzebne przy pracy nad tak cennym znaleziskiem. Porównywano je nawet do tych panujących na blokach operacyjnych najlepszych szpitali na świecie. Stale mierzono również temperaturę diamentu, aby uniknąć jakichkolwiek pęknięć czy uszkodzeń mechanicznych. W końcu zadecydowano, że kamień zostanie podzielony na trzy części – jedną większą i dwie mniejsze. Największy z nich został finalnie 203,04-karatowym Millennium Star. Nie wiadomo jednak, co stało się z pozostałymi dwoma klejnotami.
Gwiazda milenijnej kolekcji
Spółka De Beers nie spieszyła się z zaprezentowaniem Millennium Star publiczności. Ustalono, że jest on na tyle wyjątkowy, że stanie się główną atrakcją ich kolekcji Millennium Diamonds stworzonej z okazji zbliżającego się nowego tysiąclecia. W tym zbiorze znalazło się również 11 innych, niezwykle rzadkich niebieskich diamentów, których masa wynosiła łącznie 118 karatów. Wszystkie te okazy zaprezentowano na uroczystej gali, która odbyła się w Londynie. Szczególnie wyeksponowano wtedy oczywiście Millennium Star, który zaprezentowała francuska aktorka Sophie Marceau. Po tym wydarzeniu kolekcję można było podziwiać na wystawie Millennium Jewels Exhibition, a odwiedziło ją ponad 12 milionów zwiedzających.
Spektakularna próba kradzieży
Dzień 7 listopada 2000 roku stał się ważną datą w historii jubilerstwa, ale także brytyjskiej przestępczości. Właśnie wtedy podjęto nieudaną próbę kradzieży milenijnych klejnotów De Beers. Złodzieje postanowili działać z zaskoczenia, a gdyby ich plan się powiódł, staliby się posiadaczami prawdziwej diamentowej fortuny – wartość wszystkich eksponatów wyceniono bowiem na około 700 milionów dolarów. Pomysł przestępców wyglądał niemal jak scenariusz hollywoodzkiego filmu. Najpierw w okolicach wejścia do budynku, w którym odbywała się wystawa, rozpylili gaz, który miał zamaskować ich działania. Następnie – wyposażeni w maski przeciwgazowe i sprzęt do rozbijania gablot z klejnotami – wdarli się do środka.
Podjęcie wszystkich środków ostrożności.
Policja wiedziała jednak o planowanej kradzieży. Dzięki temu chwilę później złodzieje zostali otoczeni przez funkcjonariuszy i aresztowani. Ale nawet jeśli udałoby się im zbiec z łupem, nie staliby się miliarderami – w nocy poprzedzającej przestępstwo cenne klejnoty zostały bowiem zastąpione ich sztucznymi imitacjami, tak aby zwiększyć środki ostrożności. Historia ta odbiła się szerokim echem w mediach na całym świecie. Została również opisana w książce „Diamond Geezers” przez dziennikarza kryminalnego Krisa Hollingtona.
Podróż do Stanów Zjednoczonych
Po wystawie w Londynie przyszedł czas na zaprezentowanie Millennnium Star w waszyngtońskim Smithsonian Museum. Kamień ten został tam wystawiony w 2003 roku w ramach wydarzenia „Splendor of Diamonds Exhibition”. Oprócz tej diamentowej gwiazdy można było podziwiać tam takie klejnoty, jak Heart of Eternity, Steinmetz Pink, Ocean Dream czy też Moussaieff Red. Od czasów tej wystawy nie wiadomo jednak, gdzie znajduje się ta słynna ozdoba. Nie trafiła dotychczas do żadnego z domów aukcyjnych, dlatego eksperci uważają, że nadal pozostaje w zbiorach spółki De Beers. Z tego również powodu nie wiadomo, ile zapłacono by za nią, gdyby została wystawiona na sprzedaż. Nie ulega jednak wątpliwości, że nowy właściciel musiałby przygotować miliony dolarów.
Charakterystyka Millennium Star
Po obróbce jubilerskiej klejnot ten zyskał szlif gruszki, 54 odbijające światło fasetki oraz masę wynoszącą 203,04 karata. Jego barwa została sklasyfikowana jako D, a czystość jako IF, czyli internally flawless (wewnętrznie bez skazy). Eksperci uważają, że Millennium Star jest więc drugim na świecie tak dużym diamentem w kolorze klasy D i czystości IF (przed nim znajduje się tylko 273,85-karatowy Centenary). Jeśli chodzi zaś o samą barwę, kamień ten zajmuje piąte miejsce wśród największych w historii. Wyprzedzają go 530,2-karatowy Cullinan I, 317,4-karatowy Cullinan II, wspomniany wcześniej Centenary oraz 245,35-karatowy Jubilee.
Doskonały pod każdym względem
Ze względu na barwę Millennium Star zaliczono go też do klejnotów typu IIa, które stanowią zaledwie około 1-2% wszystkich naturalnych diamentów wydobywanych na świecie. Oznacza to, że w strukturze krystalicznej naszej gwiazdy nie ma żadnych odkształceń mechanicznych ani zanieczyszczających ją pierwiastków, które nadałyby jej inną barwę niż idealnie przezroczysta. Jeśli w brylantach znajduje się bowiem bor lub azot, zyskują charakterystyczny kolor. Na przykład ten drugi pierwiastek barwi je na żółto. Wtedy mówi się, że takie kamienie są typu I, który stanowi aż 98% wszystkich diamentów pochodzenia naturalnego. Z kolei śladowe ilości boru nadają klejnotom odcień niebieski i decydują o zakwalifikowaniu ich do typu IIb. Takie ozdoby to jedynie 0,1% naturalnie występujących brylantów.
Można więc powiedzieć, że klejnoty typu IIa – w tym bohater dzisiejszego tekstu – są doskonałe zarówno pod względem chemicznym, jak i strukturalnym. Eksperci zwykli też nazywać je „najczystszymi z czystych”. Nic więc dziwnego, że Millennium Star stał się prawdziwą gwiazdą wśród kamieni szlachetnych.
Źródła zdjęć: https://www.quora.com/, https://www.independent.co.uk/, https://www.pinterest.com/
Można powiedzieć, że Estelle Arpels i Alfreda van Cleefa połączyła miłość – i to nie tylko do luksusowej biżuterii oraz drogocennych klejnotów. Zanim powstała bowiem jedna z najsłynniejszych marek jubilerskich na świecie, wcześniej miał miejsce ślub córki sprzedawcy kamieni szlachetnych oraz syna szlifierza diamentów. Poznajcie ich historię.
Rodziny z jubilerskimi tradycjami
Zarówno Estelle Arpels, jak i Alfred van Cleef pochodzili z rodzin od lat związanych z jubilerstwem. Ojciec Alfreda – Charles – był niezwykle cenionym holenderskim szlifierzem brylantów, który przeniósł się do Paryża za panowania Napoleona III, aby rozwijać swoją karierę. Syn uczył się jako nastolatek sztuki szlifierskiej, ale później zdecydował się na związanie swojej przyszłości ze sprzedażą, a nie obróbką diamentów. W tym czasie jego przyszła żona dorastała w rodzinie trudniącej się handlem tymi kamieniami szlachetnymi. Ich działalność jubilerska przechodziła z pokolenia na pokolenie, dlatego sprzedawcami zostali również trzej bracia Estelle.
Praca na własny rachunek
Drogi Estelle Arpels i Alfreda van Cleefa połączyły się dzięki branży jubilerskiej, z którą oboje byli związani, a już w 1895 roku para wzięła ślub. 11 lat później Alfred wraz z trzema braćmi Estelle – Charlesem, a później Louisem i Julienem – postanowił założyć własną firmę jubilerską, Van Cleef & Arpels. Ich pierwszy salon został otwarty pod paryskim adresem Place Vendôme 22, niedaleko Lalique i hotelu Ritz. Początkowo wspólnicy inwestowali wszystkie zarobione pieniądze w kolejne sklepy. Dzięki temu w 1910 roku otwarto następny w Nicei, w 1921 w Cannes, a w 1935 w Monte Carlo. W 1939 roku powstał butik w Nowym Jorku, dzięki czemu firma rozpoczęła ekspansję międzynarodową, której kolejnym krokiem był salon w Palm Beach (1940 rok).
Rodzinny biznes
Głośno o tej firmie stało się w 1925 roku, kiedy to ozdobiona czerwonymi i białymi różami (wykonanymi z rubinów i diamentów) bransoletka ich produkcji zdobyła główną nagrodę na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Nowoczesnej i Przemysłowej. Dzięki trafionym inwestycjom oraz eleganckiej biżuterii, która szybko zyskała rzesze wielbicieli oraz klientów, założyciele Van Cleef & Arpels mogli śmiało mówić o sukcesie swojego pomysłu. Marka rozwijała się tak prężnie, że w latach 20. i 30. XX wieku do zarządzania nią zatrudniono kolejne pokolenia tej rodziny – między innymi córkę Alfrefa i Estelle, Renée Puissant, która objęła stanowisko dyrektora artystycznego.
Biżuteria od jubilerów Van Cleef & Arpels
Projekty powstające w jubilerskich pracowniach marki były znane przede wszystkim ze swoich geometrycznych, niemal kubistycznych kształtów, które zostały wprowadzone i wypromowane jeszcze na długo przed spopularyzowaniem stylu art déco. Następnie skupiono się na żywych kolorach oraz barwnych kamieniach szlachetnych, które miały ożywić stroje modne w latach 20. i 30. Wspólnicy postanowili też produkować nie tylko luksusową biżuterię, lecz także bogato zdobione przedmioty codziennego użytku, takie jak papierośnice, długopisy, grzebienie, zapalniczki czy puderniczki. Okazało się to strzałem w dziesiątkę – klienci byli zachwyceni takimi praktycznymi ozdobami.
Odważne projekty i inwestycje
Marka była znana także ze swojego eksperymentowania z egzotycznymi materiałami, kolorowymi lakierami oraz emaliami czy też wielobarwnymi klejnotami. Te odważne rozwiązania sprawiły, że Van Cleef & Arpels szybko znalazła się w ścisłej czołówce najpopularniejszych firm jubilerskich na świecie. Została także pierwszą francuską spółką produkującą biżuterię, która otworzyła swoje salony w Japonii i Chinach.
Jubilerskie innowacje
Nie tylko oryginalna biżuteria przyczyniła się do spopularyzowania działalności Van Cleef & Arpels. Wspólnicy stale poszukiwali nowych ozdób, które można było wprowadzić do swojej oferty. W ten sposób wynaleziono między innymi minaudière, który został wprowadzony do sprzedaży w 1930 roku. Był to rodzaj bogato zdobionego złotego lub srebrnego pudełka, w którym eleganckie damy mogły przechowywać np. grzebień, szminkę i inne niezbędne przedmioty. Pomysł podsunęła podobno jedna z klientek salonu – Frances Gould, żona amerykańskiego kolejarza – która narzekała Charlesowi Arpels, że nie ma gdzie przechowywać swoich papierosów i innych potrzebnych rzeczy. Jej sugestie zostały wysłuchane, a minaudière szybko stało się bestsellerem.
Maksymalne wyeksponowanie klejnotów
Kolejną nowością wprowadzoną przez Van Cleef & Arpels było opatentowane 2 grudnia 1933 roku osadzenie kamieni szlachetnych zwane „Serti Mysterieux” (tajemniczym lub niewidocznym). Polegało na takim ustawieniu klejnotów, aby wyglądały, jakby nic ich nie utrzymywało w konstrukcji biżuterii – nie widać było żadnych łapek, haczyków czy też ramek. W rzeczywistości były one przymocowane od spodu metalową siateczką zaczepioną o niewielkie rowki. Pozwalało to na maksymalne ich wyeksponowanie oraz nadanie całej ozdobie wyjątkowej lekkości i delikatności. Ta technika jest jednak niezwykle misterna i czasochłonna – może wymagać poświęcenia nawet 300 godzin pracy na jedną sztukę biżuterii. Dlatego wykonuje się ich zaledwie kilka rocznie i uchodzą one za naprawdę unikatowe.
Sławni klienci
Przez wszystkie lata swojej działalności marka zdobywała uznanie wśród klientów wywodzących się ze znanych królewskich rodów oraz w gronie międzynarodowych gwiazd. W gronie wielbicieli Van Cleef & Arpels znaleźli się między innymi książę i księżna Windsoru, książę Monaco Rainier i księżna Grace (czyli słynna laureatka Oscara Grace Kelly) czy też egipski król Farouk. Ozdoby tworzone przez jubilerów braci Estelle i Alfreda nosiły również Marlena Dietrich, Gloria Swanson, Elizabeth Taylor, Sharon Stone oraz Sophia Loren.
Dziś marka Van Cleef & Arpels posiada swoje salony na prawie wszystkich kontynentach. Roczna sprzedaż jej ozdób wynosi niemal 500 milionów euro, a biżuteria powstała na początku działalności Alfreda i braci Estelle osiąga na aukcjach kwotę setek tysięcy dolarów.
Diamentowy koncern De Beers właśnie rozpoczął wydobywanie tych kamieni szlachetnych na niespotykaną dotychczas skalę. Na wody Oceanu Atlantyckiego wypłynął największy na świecie i najbardziej zaawansowany statek służący do poszukiwania podwodnych diamentów.
Próby morskie i testy najnowszej inwestycji o nazwie SS Nujoma trwały około pięciu miesięcy. Po tym czasie przedstawiciele De Beers poinformowali, że zbudowana we współpracy z rządem Namibii jednostka pływająca jest już gotowa do rozpoczęcia prac na wodach należących do tego kraju. Otrzyma on 80 centów z każdego dolara, który zostanie zarobiony dzięki diamentowemu partnerstwu De Beers i Namibii, dlatego prezes tej spółki Bruce Cleaver, przewiduje, że jest to obecnie największy wkład w rozwój gospodarki tego państwa.
Ten 113-metrowy gigant został stworzony w Norwegii i wyposażony w niezbędny sprzęt w Afryce Południowej. Już wkrótce pracę na pokładzie rozpocznie 80 członków załogi, którzy pomogą w wydobywaniu aż 48 diamentowych próbek dziennie. Do wyposażenia statku należą m.in. lądowisko dla helikopterów i 12000-tonowy silnik wysokoprężny. Pomoże on znacznie szybciej pobierać większe próbki, w których mogą znajdować się cenne diamenty. SS Nujoma to już szósty tego typu okręt, który dołączył do floty spółki Debmarine Namibia. Jednocześnie jest jedynym tak dużym i doskonale wyposażonym, dzięki czemu może poszukiwać klejnotów dwukrotnie szybciej niż jego poprzednik.
SS Nujoma ma pływać po obszarze ok. 6000 kilometrów kwadratowych wód należących do Namibii. Jego wartość wyceniono na 157 milionów dolarów, a eksperci koncernu szacują, że ma on pomóc w utrzymaniu wysokiego poziomu produkcji namibijskich brylantów aż do 2035 roku. Uchodzą one za jedne z najcenniejszych kamieni szlachetnych na rynku – są warte nawet 500 dolarów za karat, a więc dwa razy więcej niż inne klejnoty produkowane przez De Beers. Wydobycie tych cennych samorodków odbywa się głównie na ok. 120-140 metrach poniżej poziomu morza. Rocznie w ten sposób produkuje się ok. 1,2 miliona karatów. Ta gałąź rynku jest szczególnie ważna dla Namibii, ponieważ generuje aż jedną piątą wszystkich zysków tego kraju płynących z eksportu. Teraz liczby te mogą dodatkowo wzrosnąć.
Bruce Cleaver podkreśla też, że podwodne poszukiwania diamentów stają się coraz ważniejszą metodą ich pozyskiwania, ponieważ wiele złóż znajdujących się na lądzie zostało już dawno wyczerpanych. Kamienie pochodzenia morskiego są także droższe i bardziej cenione, gdyż charakteryzują się wyższą jakością niż te lądowe – klejnoty niższej klasy są w sposób naturalny wypłukiwane, a w złożach pozostają te najlepsze. Są one również odpowiedzią rynku na rosnącą popularność syntetycznych brylantów. Analitycy z firmy Citi prognozują, że do 2030 roku sprzedaż tych sztucznych kamieni wzrośnie z 2% do ok. 10%, dlatego firmy wydobywające naturalne diamenty powinny skupić się na coraz lepszej ich jakości.
Biorąc więc pod uwagę, że zapotrzebowanie na podwodne klejnoty stale rośnie, takie jednostki pływające, jak SS Nujoma, są przyszłością rynku diamentowego na całym świecie.
Ten 50,15-karatowy kamień wzbudzał niemałą sensację już od momentu pojawienia się na rynku jubilerskim. Wyceniono go wtedy na milion dolarów, ale kilkadziesiąt lat później został sprzedany za niemal czterokrotnie większą kwotę. Poznajcie historię jednego z najsłynniejszych diamentów świata – La Favorite.
Pochodzenie nazwy klejnotu
Podobnie jak o wczesnej historii tego kamienia, niewiele wiadomo też o jego nazwie. Eksperci domyślają się, że mogła powstać za sprawą porównania go do innych diamentów znajdujących się w kolekcji jednego z jego pierwszych właścicieli (i ten okazał się ulubionym). Być może została też nadana z powodu wyjątkowej jakości klejnotu – jego cechy charakterystyczne znacznie przewyższają bowiem inne ozdoby tego typu dostępne na rynku jubilerskim. To wszystko jednak tylko domysły, które zostaną potwierdzone (lub obalone) dopiero wtedy, kiedy poznamy nowe fakty na temat historii La Favorite.
Prawdziwa gwiazda chicagowskich targów
Eksperci są zgodni co do tego, że La Favorite jest pochodzenia południowoafrykańskiego. Nie wiadomo jednak, w jakiej kopalni znajdującej się w Republice Południowej Afryki został wydobyty, kiedy miało to miejsce ani nawet ile wynosiła masa samorodka przed obróbką jubilerską. Nieznany pozostaje też pierwszy właściciel kamienia, dlatego pochodzenie jego nazwy opiera się wyłącznie na domysłach. Przycięty i oszlifowany diament pierwszy raz pojawił się oficjalnie na rynku dopiero w 1934 roku, podczas światowych targów odbywających się w Chicago. Został wówczas przedstawiony jako własność kolekcjonera z Persji (obecny Iran), a wartość ozdoby już wtedy oszacowano na ponad milion dolarów.
Zjawiskowe ucieleśnienie luksusu
Mogłoby się wydawać, że rok 1934 nie był najlepszym czasem na przedstawianie światu tak drogiego diamentu. Szalejący wówczas światowy kryzys gospodarczy, duże bezrobocie i liczne problemy, z którymi zmagały się nie tylko Stany Zjednoczone, mogły skutecznie odwrócić uwagę opinii publicznej od tej cennej brylantowej błyskotki. Stało się jednak odwrotnie – wszyscy uczestnicy targów chcieli na własne oczy zobaczyć ten niezwykle drogi klejnot. Do gabloty, w której był wystawiony, ustawiały się gigantyczne kolejki, a spragnieni widoku luksusu ludzie czekali nawet po kilka godzin, aby znaleźć się jak najbliżej La Favorite.
Ponowna wizyta w Stanach Zjednoczonych
Po takim debiucie klejnot ten miał już zagwarantowane wysokie miejsce na liście najsłynniejszych diamentów świata. Mimo tak entuzjastycznego przyjęcia i furory, jaką zrobił, ponownie słuch o nim zaginął. Wiadomo jedynie, że w latach 60. XX wieku został sprzedany anonimowemu kolekcjonerowi z Francji. Nie ustalono jednak, jaką kwotę zapłacił za La Favorite nowy właściciel. Postanowił on rozstać się z tą cenną ozdobą dopiero niemal 40 lat później. W kwietniu 2001 roku w Nowym Jorku odbyła się aukcja „Magnificent Jewels” organizowana przez dom aukcyjny Christie’s, podczas której sprzedano między innymi ten kamień.
Niemal czterokrotny wzrost wartości
Luksusowa wyprzedaż w Christie’s okazała się ogromnym sukcesem – sprzedano ponad 83% wystawionych na aukcjach ozdób, a ich łączna wartość wyniosła ponad 21 milionów dolarów. Prawdziwą gwiazdą wydarzenia okazał się oczywiście La Favorite, który stał się najdroższą ozdobą zakupioną wówczas w Nowym Jorku. Jej wartość eksperci Christie’s szacowali na od 2 500 000 do 5 000 000 milionów dolarów. Po emocjonującej licytacji jej nowym właścicielem został znany brytyjski jubiler oraz kolekcjoner biżuterii Laurence Graff, właściciel słynnej marki Graff Diamonds. Zapłacił on za ten słynny diament 3 miliony 636 tysięcy dolarów, a więc niemal cztery razy więcej niż oszacowano podczas debiutu La Favorite w 1934 roku.
Ponowna obróbka jubilerska
Nowy właściciel miał również dokładnie sprecyzowane plany związane ze swoim nabytkiem. Na początku usunął go z pierścienia Bulgari, a następnie zadecydował o ponownej obróbce jubilerskiej kamienia. Dzięki delikatnemu cięciu i szlifowaniu jego masa zmniejszyła się o 0,14 karata (do 50,01 ct), ale za to poprawie uległa czystość. Tak przygotowany klejnot osadzono w nowym pierścionku zaprojektowanym na tę okazję przez Laurence’a Graffa. Eksperci uważają, że nadal pozostaje on w posiadaniu tego klejnotu, nie wiadomo więc, jak zmieniła się wartość La Favorite po wykonanych przez Graffa pracach jubilerskich.
Charakterystyka La Favorite
Diament ten został poddany szczegółowym badaniom w laboratorium GIA (Gemological Institute of America) i otrzymał certyfikat w dniu 21 listopada 2000 roku. Eksperci uznali wtedy, że najprawdopodobniej nie posiada żadnych skaz – jego czystość określono jako „potentially flawless”. Podkreślono jednak, że wystarczy niewielka obróbka jubilerska i delikatne przycięcie kamienia, aby czystość VVS2 została znacznie poprawiona – czego właśnie dokonał jego ostatni właściciel, Laurence Graff. Początkowo La Favorite miał aż 50,15 karata (obecnie – 50,01 ct) oraz kolor wysokiej klasy D. Szlif szmaragdowy sprawił, że ta cenna ozdoba doskonale pasowała do wykonanego z platyny pierścienia marki Bulgari, w którym została początkowo osadzona w towarzystwie innych, mniejszych, trójkątnych kamieni o tej samej barwie. Ich masa wynosiła około 3,41 oraz 4,58 karata.
Strukturalnie doskonały
Dzięki odcieniowi klasy D wiemy również, że La Favorite jest klejnotem niezwykle cennego typu IIa. Należące do tej grupy diamenty są uważane za najczystsze ze wszystkich brylantów. Dlaczego? Ponieważ nie zawierają w swojej strukturze żadnych dodatkowych, zanieczyszczających je składników – takich jak atomy boru, azotu czy też wodoru – które mogłyby nadać samorodkowi inny kolor niż idealnie przezroczysty. Również pod względem konstrukcyjnym są doskonałe – próżno szukać w ich strukturze jakichkolwiek mechanicznych odkształceń, które mogłyby zmienić ich barwę np. na brązową, czerwoną lub fioletową. Być może właśnie dlatego La Favorite zasłużył sobie na miano ulubionego diamentu wśród najsłynniejszych klejnotów świata.
Był nazywany „księciem złotników”, słynął z nieukrywanej niechęci do udzielania zniżek, a także stał się pierwszym Włochem, który otworzył swój salon jubilerski w słynnej nowojorskiej Piątej Alei. Jednocześnie doskonale wiedział, jak oprzeć reklamę marki na rodzinnej tradycji i co zrobić, aby jego działalność rozwijała się przez kolejne pokolenia. Poznajcie historię Maria Buccellatiego, założyciela jednej z najsłynniejszych włoskich firm jubilerskich.
Wpływ XVIII-wiecznych przodków
Włoch, który już wkrótce miał zawojować międzynarodowy rynek jubilerski, urodził się 29 kwietnia 1891 roku w położonym nad Adriatykiem mieście Ankona. W klanie Buccellatich produkcja biżuterii była przed laty popularnym zawodem – rodzinna tradycja sięgała początków XVIII wieku, kiedy to Contardo Buccellati pracował jako złotnik w Mediolanie. Młody Mario początkowo nie wiązał swojej przyszłości z tym zawodem. Dopiero kiedy w wyniku przedwczesnej śmierci ojca musiał przenieść się z matką i braćmi do Mediolanu, zainteresował się tym rzemiosłem. W wieku 14 lat rozpoczął naukę oraz praktyki w prestiżowym zakładzie jubilerskim Beltrami & Besnati, ale I wojna światowa przerwała tę edukację.
Własna marka i pierwsze sukcesy
Mario został wcielony do włoskiej armii, w której służył trzy lata. Po tym czasie – ranny podczas jednej z bitew i odznaczony wojskowym krzyżem za zasługi na froncie – wrócił do Mediolanu, aby kontynuować jubilerską karierę. W 1919 roku przejął firmę Beltrami & Besnati i zmienił jej nazwę na „Buccellati”. Następnie otworzył swój pierwszy salon w pobliżu mediolańskiej opery La Scala, a z czasem zaczął marzyć o jego filii w słynnej nowojorskiej Piątej Alei. Tak śmiałe plany nie były niczym nadzwyczajnym dla ambitnego złotnika. Wkrótce został on pierwszym w historii Włochem posiadającym sklep na tej legendarnej ulicy (powstał w 1956 roku), a dwa lata później otworzył kolejny w Palm Beach.
Jak nie dać zniżki i osiągnąć sukces
W 1920 roku Buccellati zasłynął również swoim dość specyficznym podejściem do negocjacji. Podczas jubilerskiej wystawy odbywającej się w Madrycie jedna z klientek poprosiła o zniżkę. Oburzony Mario miał wtedy wykrzyknąć, rzucając cennym pakunkiem: „Nie jestem handlowcem!”. Ta żywiołowa reakcja wzbudziła tak duże zainteresowanie, że następnego dnia każdy z uczestników wydarzenia chciał na własne oczy zobaczyć odważnego jubilera oraz tworzoną przez niego biżuterię. Zyskała ona tak duże uznanie, że Buccellati wyprzedał wszystko, a następnie został poproszony o pokazanie swojej twórczości podczas indywidualnej wystawy. Przybyli na nią tłumnie arystokraci, a sam Mario zyskał miano ulubionego jubilera hiszpańskiej rodziny królewskiej.
Książę złotników
W tym czasie prowadzony przez Buccellatiego biznes zyskiwał sławę w całej Europie. Jego klientami byli możni z Watykanu, znani aktorzy oraz przedstawiciele wielu najsłynniejszych królewskich rodów. Nic więc dziwnego, że Włoch został wkrótce nazwany przez poetę i przyjaciela Gabriele D’Annunzio „księciem złotników”. Chętnie korzystał on z tego przydomku, a także powoływał się na rodzinną tradycję, świadomie nawiązując do unikatowego wzornictwa epoki Renesansu oraz projektów osiemnastowiecznych. Dzięki temu biżuteria marki Buccellati zyskała charakterystyczny, oryginalny wygląd, który pokochali XX-wieczni klienci. Chętnie odwiedzali oni kolejne sklepy otwierane przez Maria m.in. w Rzymie, we Florencji czy też właśnie w Nowym Jorku.
Mistrzowie grawerowania
Eksperci podkreślają, że projekty tworzone przez Maria (a następnie jego synów) charakteryzują się niezwykłym bogactwem wzorów. Każdy element biżuterii był ozdabiany i grawerowany w taki sposób, że wyglądał niemal jak najwyższej jakości tkanina – delikatny tiul czy też misterna koronka. Uważa się również, że Mario Buccellati jako pierwszy wprowadził grawerowanie powierzchni biżuterii, tak aby powstały na niej wzory przypominające np. len (technika telato), elementy natury (ornato) czy też wzmacniające połysk metalu (rigato).
Różne metale to podstawa
W pracowni Buccellatiego chętnie łączono też ze sobą różne rodzaje metali szlachetnych – srebro, platynę, złoto oraz jego odcienie. Przepych tych ozdób sprawiał, że często były one całkowicie pozbawione kamieni szlachetnych. A kiedy w projektach Maria pojawiały się szmaragdy, rubiny czy diamenty, osadzano je w bogato zdobionych metalowych konstrukcjach charakterystycznych dla stylu tej marki. Jej produkty tworzono w pojedynczych egzemplarzach, które były następnie katalogowane i starannie opisywane w dokumentacji firmy.
Przekazanie rodzinnego interesu
Podczas gdy włoska marka zdobywała międzynarodową sławę, Mario marzył, aby jego działalność zmieniła się w rodzinną firmę. W tym celu postanowił przyuczyć do zawodu swojego syna. Podobnie jak ojciec, Gianmaria Buccellati rozpoczął naukę jubilerskiego fachu w wieku 14 lat. W tym celu dołączył do pracowników mediolańskiego salonu i tam – pod czujnym okiem Maria – zgłębiał tajniki złotnictwa. Dzięki tej decyzji założyciel firmy Buccellati mógł być spokojny o jej przyszłość. Zmarł 5 maja 1965 roku w Mediolanie, a Gianmaria przejął zarządzanie marką. Wiedza, o którą zadbał jego ojciec, pozwoliła mu na dalsze jej rozwijanie oraz otwieranie kolejnych salonów na całym świecie.
Kolejne pokolenie jubilerów
Gianmaria szybko stał się jednym z najlepszych projektantów biżuterii, a także złotych i srebrnych przedmiotów codziennego użytku. Dbał o ich najwyższą jakość, osobiście wybierając rzemieślników, którzy wykonywali dzieła jego projektu, dzięki czemu zdobył wiele prestiżowych nagród. Do współpracy zaprosił też braci – Lorenza, Frederica oraz Lucę. Wspólnie dbali oni o rozwój istniejących salonów oraz otwierali nowe w Hong Kongu, Monte Carlo, Paryżu, Londynie, Tokio czy Sydney. Z czasem zaczęli też tworzyć nowe kolekcje ślubne z pierścionkami zaręczynowymi w cenie od 10 tysięcy dolarów, a także wykorzystywać nowinki techniczne. W 2014 roku marka Buccellati zasłynęła wykonaniem najdroższych na świecie pokrowców na iPhone’a oraz iPada. Kosztowały one 485 tysięcy i 208 tysięcy dolarów, a były ozdobione żółtym i białym złotem połączonym z przezroczystymi diamentami. Takiego przepychu nie powstydziłby się sam Mario Buccellati.
Nie ma innej biżuterii, która wywoływałaby tak intensywne pozytywne emocje. Dzieje się tak już od wieków – początki tradycji wręczania pierścionków zaręczynowych sięgają bowiem starożytnego Egiptu. Od tych czasów wiele jednak się zmieniło, a i sama symboliczna ozdoba – nazywana też „pierścieniem obietnic” – przybierała różną formę. Dowiedzcie się, jak zmieniała się na przestrzeni lat.
Droga prosto do serca
Wielu ekspertów uważa, że to właśnie starożytni Egipcjanie zapoczątkowali tradycję wręczania przyszłej małżonce zaręczynowej biżuterii. Wierzyli oni, że pierścionek jest w stanie utrwalić uczucie narzeczonych, ponieważ okrąg był dla nich najdoskonalszą metaforą wieczności. Ozdobę taką wykonywano z metalowego drucika i nie wysadzano jej znanymi nam obecnie kamieniami szlachetnymi. Egipcjanie byli także przekonani, że ozdoby symbolizujące miłość oraz związek małżeński należy nosić na czwartym palcu lewej dłoni. Według ich wiedzy miała się tam znajdować żyła przewodząca krew prosto do serca – tzw. vena amoris – co zapewniało zakochanym stałe, niesłabnące uczucie. Mimo że obecnie nauka nie potwierdza tej teorii, w wielu krajach na świecie tradycja nakazuje nosić pierścionek zaręczynowy właśnie w taki sposób.
Podwójny podarunek
Również starożytni Rzymianie oraz Grecy zwykli sygnalizować matrymonialne zamiary przyszłego pana młodego za pomocą pierścionków zaręczynowych. W Rzymie kobiety dostawały z tej okazji nawet dwie ozdoby. Jedną, wykonaną z żelaza, mogły nosić na co dzień, podczas wykonywania domowych obowiązków (bez obawy o jej uszkodzenie). Druga była o wiele cenniejsza, bo wykonana ze złota, dlatego zakładano ją tylko w miejscach publicznych i na specjalne okazje.
Dowód wierności
W średniowieczu uważano, że ozdoba zaręczynowa jest informacją dla innych kawalerów, że dana kobieta jest już zajęta – została obiecana swojemu przyszłemu mężowi. Często wybierano w tym celu pierścionki wysadzane szafirami. Wierzono, że jeśli zostały one podarowane lub były noszone przez nieszczere osoby, zmieniały swój kolor. Tę właściwość wykorzystywali między innymi uczestnicy wypraw krzyżowych, aby przetestować wierność pozostawionych w domu żon. Jeśli po powrocie męża kolor szafiru pozostał niezmieniony, oznaczało to, że małżonka dochowała wierności. Niektórzy jednak sprytnie korzystali z tej właściwości kamienia i specjalnie wybierali takie zmieniające barwę, aby „legalnie” móc rozstać się z oskarżoną o zdradę kobietą.
Pierwszy pierścionek z diamentem
Według historyków pierwszy przypadek wręczenia pierścionka zaręczynowego z diamentem miał miejsce równo 540 lat temu, na wiedeńskim dworze. Dokonał tego austriacki arcyksiążę Maksymilian, który w 1477 roku podarował swojej narzeczonej – Marii Burgundzkiej – biżuterię ozdobioną literą „M” wykonaną z niewielkich przezroczystych brylantów. Gest ten przeszedł do historii jubilerstwa. Stał się również wyznacznikiem dla wielu możnych, którzy zaczęli w ten sposób nie tylko udowadniać swoje uczucia, lecz także podkreślać duży majątek, którym dysponowali. Sama Maria Burgundzka nie cieszyła się długo ozdobą oraz przywilejami, jakie uzyskała po ślubie. Zmarła w wieku zaledwie 25 lat, na skutek wypadku podczas jazdy konno.
Rozkwit tradycji zaręczynowej
Wiele XVI- oraz XVII-wiecznych wierszy i sztuk teatralnych ponownie przypomina o tradycji wręczania ukochanym pierścionków zaręczynowych. Często pojawiają się one w dziełach Szekspira, a zakochani chętnie wykorzystywali wówczas teksty jego utworów w wygrawerowanych po wewnętrznej stronie biżuterii wyznaniach miłości. Nosiły one nazwę „posey rings”. Mężczyźni często w tym czasie decydowali się też na podarowanie wybrance pierścionka wykonanego ze srebra, a po ślubie zastąpienie go cenniejszą, złotą ozdobą.
Popularność symboli miłości
XVIII wiek i czasy wiktoriańskiej Anglii uważane są za okres niezwykle romantyczny. W modzie zaręczynowej pojawiły się różnego rodzaju symbole miłości – takie jak serca, kwiaty czy łuki – oraz wieczności – na przykład… węże. Ogromną popularność zyskały również kolorowe emalie oraz diamenty, ale do tego przyczynił się aspekt czysto ekonomiczny. W tym czasie odkryto bowiem w Republice Południowej Afryki pokaźne złoża tych minerałów, dzięki czemu stały się one bardziej dostępne i odrobinę tańsze (choć nadal niewielu mogło sobie na nie pozwolić).
Najpopularniejszy model wszech czasów
Rok 1886 był przełomowy, jeśli chodzi o historię pierścionków zaręczynowych. Właśnie wtedy słynna marka jubilerska Tiffany & Co. stworzyła legendarny już model – ponadczasową biżuterię ozdobioną pojedynczym okrągłym diamentem osadzonym za pomocą sześciu łapek. Nadano mu nazwę handlową „Tiffany setting” i rozpoczęto jego intensywną promocję. Takie osadzenie klejnotu oraz jego szlif nie były przypadkowe. Pozwalały maksymalnie uwydatnić blask kamienia, dzięki czemu zjawiskowo lśnił on pod wpływem światła. Model ten błyskawicznie zdobył popularność, która nie słabnie do dziś. Według ekspertów sprzedał się w milionach egzemplarzy, a obecnie nawet 80% kobiet, które otrzymały podczas zaręczyn diament, nosi właśnie soliter.
Nie tylko dla elit
Z początkiem XX wieku tradycja wręczania pierścionków zaręczynowych stawała się coraz popularniejsza. Pomogła w tym rewolucja przemysłowa, w wyniku której podnosił się poziom życia i stale rosła klasa średnia. Jej przedstawicieli stać było na zakup nawet droższej, brylantowej biżuterii, a zwiększona produkcja diamentów sprawiła, że były one wybierane przez przyszłych małżonków coraz częściej. Osadzano je w delikatnych, ażurowych konstrukcjach wykonanych z platyny lub złota.
Lata 20., lata 30.
W porównaniu do początków XX wieku, pierścionki zaręczynowe produkowane w latach 20. i 30. były mniej delikatne czy kobiece. W tym czasie modne stały się projekty geometryczne, wykorzystujące wzorce architektoniczne i nawiązujące do popularnego wówczas stylu art déco. Diamentom towarzyszyła oprawa platynowa lub wykonana z białego złota, a te przezroczyste klejnoty zaczęły pojawiać się w towarzystwie innych, kolorowych kamieni szlachetnych, takich jak krwiste rubiny czy chłodne szafiry.
Diamentowa kampania marketingowa
Pod koniec lat 30. popularność kolorowych klejnotów rosła, a zainteresowanie pierścionkami zaręczynowymi spadało, dlatego producenci diamentów poczuli się zagrożeni. Z tego powodu w 1938 roku spółka De Beers rozpoczęła intensywną kampanię promującą biżuterię z brylantami. Skupiono się w niej na edukowaniu klientów, m.in. o klasyfikowaniu kamieni według zasady czterech „C” (szlif, czystość, kolor i masa w karatach, czyli cut, clarity, color i carat weight). W 1947 roku agencja reklamowa N.W. Ayer & Son stworzyła zaś kultowe już hasło „diamenty są wieczne”, które pozwalało sądzić, że zawarte małżeństwo również będzie niezwykle trwałe. Działania te zakończyły się sukcesem, bowiem w ciągu zaledwie trzech lat sprzedaż brylantów wzrosła o 50%. Wśród wielu klientów do dziś owocuje przekonanie, że pierścionek zaręczynowy powinien być ozdobiony właśnie brylantem.
Cena oświadczyn
Również marketingowcy De Beers zadbali o spopularyzowanie twierdzenia, że cena ozdoby wręczanej podczas oświadczyn powinna wynosić równowartość dwóch miesięcznych pensji przyszłego pana młodego. Wartość biżuterii miała bowiem niebagatelne znaczenie – była ona traktowana jako swoiste finansowe zabezpieczenie kobiety na wypadek zerwania zaręczyn. W Stanach Zjednoczonych zdarzały się nawet przypadki procesów sądowych po porzuceniu narzeczonej. Poszkodowane domagały się od swoich niedoszłych mężów pokrycia kosztów przygotowań do ślubu (np. zakupu sukni ślubnej) oraz naprawy reputacji i strat moralnych, jakich doznały w wyniku niedotrzymania umowy ożenku. Dziś takie praktyki nie są popularne, ale wartość pierścionka zaręczynowego nadal ma znaczenie. Według badań Amerykanin wydaje średnio 4000 dolarów na taką ozdobę, zaś Brytyjczyk od 1200 do 2000 funtów.
Wojenna zawierucha
Mogłoby się wydawać, że burzliwe czasy II wojny światowej i towarzyszące im nieraz ubóstwo wpłynęły negatywnie na tradycję wręczania pierścionków zaręczynowych. Nic bardziej mylnego. Jak gdyby na przekór otaczającej rzeczywistości zaczęto projektować dużą, odważną i bogato zdobioną biżuterię. Jubilerzy wykorzystywali nietypowe kształty oraz kobiece wzory, takie jak wstążki, kwiaty czy łuki. Platyna była metalem deficytowym (ze względu na wykorzystanie jej w przemyśle zbrojeniowym), dlatego do łask powróciło złoto. Chętnie wybierano to w odcieniu białym, niezwykle podobnym do niedostępnego platynowego kruszcu. Zestawiano je z diamentami, ale także szafirami i rubinami – również syntetycznymi.
Nowy trend w jubilerstwie
W latach 50. nastąpił wielki powrót platyny ale pojawiła się też kolejna ciekawa moda, która przetrwała w jubilerstwie do dziś. Polegała na łączeniu w pierścionkach zaręczynowych różnych metali szlachetnych lub zestawianiu złota w kontrastowych barwach. Trend ten został zapoczątkowany przez Mela Ferrera, amerykańskiego aktora i reżysera, który podarował swojej ukochanej – gwieździe Audrey Hepburn – ozdobę wykonaną właśnie ze złota w różnych kolorach. Dziś chętnie wykorzystuje się tę technikę również przy projektowaniu obrączek ślubnych.
Pierścionki zaręczynowe gwiazd
Kolejna dekada przyniosła następną modę, która dziś na stałe weszła do tradycji ślubno-zaręczynowej i stała się jednym z ulubionych tematów plotkarskich mediów. Jest to osobny rodzaj zaręczynowej biżuterii – pierścionki gwiazd. Niebotycznie drogie, wysadzane coraz większymi kamieniami i projektowane przez najlepszych oraz najbardziej znanych jubilerów. Tę modę zapoczątkowała słynna hollywoodzka para – Richard Burton i Elizabeth Taylor. Aktor od razu podniósł poprzeczkę niezwykle wysoko – w 1963 roku podarował swojej wybrance imponujący pierścień ozdobiony 33-karatowym diamentem w szlifie ascher. Przy takim klejnocie wiele pierścionków zaręczynowych współczesnych gwiazd może się wydawać zaledwie skromnym upominkiem.
Nowe szlify i kultowe wzory
Można by przypuszczać, że w XX wieku wszystkie pomysły jubilerskie zostały już odkryte i wykorzystane. Eksperci uważają jednak, że to właśnie w latach 70. wynaleziono i udoskonalono dwa popularne szlify – radiant oraz princess. Kolejna dekada stworzyła zaś prawdziwą zaręczynową legendę – pierścionek z osadzonym centralnie szafirem otoczonym mniejszymi przezroczystymi diamentami, czyli ozdobę, którą otrzymała księżna Diana od brytyjskiego księcia Karola. Model ten do dziś jest jednym z najchętniej wybieranych przez przyszłych panów młodych i najbardziej upragnionych przez ich wybranki.
Trendy przyszłości
Dawniej znajomość kamieni szlachetnych czy też tajników projektowania biżuterii była zarezerwowana wyłącznie dla wąskiej grupy ekspertów, kolekcjonerów oraz właścicieli pokaźnych majątków. Obecnie szybko się to zmienia, a wiedza na temat cennych klejnotów oraz metali szlachetnych staje się coraz popularniejsza i łatwiej dostępna. Dzięki temu przyszli małżonkowie nie skupiają się na modelach biżuterii dostępnych w popularnych sieciówkach. Częściej poszukują własnych, oryginalnych pomysłów, a nawet projektują spersonalizowaną biżuterię według własnego pomysłu. Nie jest to wcale takie trudne, ponieważ specjaliści z niektórych salonów jubilerskich chętnie podpowiadają, jak to zrobić. Firmy oferujące taką możliwość szybko zyskują na popularności, a wielu ekspertów uważa, że to właśnie one są przyszłością oraz największą nadzieją branży jubilerskiej.
We wtorek 4 kwietnia wszyscy kolekcjonerzy oraz wielbiciele kamieni szlachetnych będą z zapartym tchem obserwować aukcję „Magnificent Jewels and Jadeite” organizowaną przez Sotheby’s i odbywającą się w Hong Kongu. Prawdziwą gwiazdą tego wydarzenia jest wyjątkowy różowy diament o nazwie Pink Star. Jego unikatowa masa wynosząca 59,60 karata oraz inne cechy charakterystyczne sprawiły, że ma on szansę pobić rekord sprzedaży klejnotów tego typu.
Zachwyt ekspertów z GIA
Imponujący klejnot w szlifie owalnym w 2016 roku został poddany wnikliwej analizie specjalistów ze słynnego laboratorium gemmologicznego GIA. Barwę ozdoby sklasyfikowano wtedy jako fantazyjnie żywą różową (fancy vivid pink), zaś jej czystość jako internally flawless, co oznacza, że jest ona idealnie przejrzysta i nie posiada żadnych rys czy skaz wewnętrznych, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jej blask. Do tego raportu dodano również specjalne oświadczenie, w którym eksperci z GIA przyznali, że Pink Star jest największym naturalnym różowym diamentem typu IIa, jaki kiedykolwiek mieli okazję badać. Ta opinia zadziałała o wiele lepiej niż niejedna reklama kamieni szlachetnych, a informacja o największym różowym klejnocie wszech czasów obiegła media na całym świecie.
Lata pracy najlepszych szlifierzy
Prace nad obróbką jubilerską 132,50-karatowego diamentowego samorodka trwały aż dwa lata. Jego cięcia i szlifowania podjęli się doświadczeni jubilerzy pracujący w firmie Steinmetz Diamonds. Wcześniej wykonali jednak ponad 50 syntetycznych modeli, które pomogły im wybrać najlepszy szlif podkreślający unikatowe cechy Pink Star. W maju 2003 roku podczas Grand Prix Monako uczestnicy tego wydarzenia mieli okazję podziwiać oszlifowany już, 59,60-karatowy kamień noszący wtedy nazwę Steinmetz Pink. Zaprezentowała go słynna supermodelka Helena Christensen. Wzbudził ogromne zainteresowanie na całym świecie, ponieważ tak duże różowe diamenty występują w przyrodzie naprawdę rzadko.
Ile może kosztować Pink Star?
Pierwsza sprzedaż tego słynnego kamienia miała miejsce w 2007 roku. Wtedy właśnie zmienił on swoja nazwę na Pink Star. Nie wiadomo jednak, jaką kwotę zapłacił za niego nowy właściciel. Wypożyczał on ozdobę na wiele wystaw, dzięki którym zdobywała ona coraz większą popularność. Eksperci z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie szacują, że dziennie mogło oglądać ten kamień nawet 70 tysięcy osób. Obecnie jest on osadzony w delikatnym pierścionku wykonanym z platyny – i właśnie w takiej postaci pojawi się na aukcji w Hong Kongu. Eksperci są na razie ostrożni w swoich przewidywaniach, ale wszyscy pamiętają światowy rekord, jaki w listopadzie 2010 roku na aukcji w Genewie pobił inny różowy kamień. 24,78-karatowy Graff Pink – bo właśnie o nim mowa – został sprzedany za imponującą kwotę 46,16 miliona dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że Pink Star jest ponad dwa razy większy, jest wielce prawdopodobne, że okaże się jeszcze droższy i tym samym stanie się nowym rekordzistą.
Został wydobyty w czasach południowoafrykańskiej diamentowej gorączki, ale jego nietypowy kształt sprawił, że przez co najmniej pół wieku nikt nie podjął się jego obróbki jubilerskiej. Na czym polegała trudność? Poniżej znajdziecie odpowiedź na to i wiele innych pytań dotyczących diamentu Kimberley.
Dlaczego Kimberley?
Nazwa tego niezwykle rzadkiego, XIX-wiecznego klejnotu nie pochodzi od imienia ani nazwiska żadnego z jego właścicieli. Powstała, aby upamiętnić jedną z najsłynniejszych kopalni diamentów i największą znajdującą się w Prowincji Przylądkowej Północnej w Republice Południowej Afryki. Rozpoczęła ona swoją działalność w 1869 roku, a już po kilku miesiącach odkryto tam pierwsze kamienie szlachetne. Również Kimberley został najprawdopodobniej znaleziony podczas trwającej w drugiej połowie XIX wieku diamentowej gorączki. Nazwę słynnej kopalni stworzono z kolei, aby upamiętnić ówczesnego sekretarza stanu do spraw kolonii Wielkiej Brytanii, Johna Wodehouse?a, pierwszego hrabiego Kimberley. Można więc rzec, że klejnot ten pośrednio nazwano na cześć tego brytyjskiego polityka.
Odkrycie słynnego diamentu
Nie wiadomo dokładnie, kiedy wydobyto Kimberley. Szacuje się, że miało to miejsce między 1869 ? początkiem działalności legendarnej kopalni ? a 1871 rokiem, czyli w czasie, na który przypada słynna diamentowa gorączka. Intensywnie przeszukiwano wtedy okolice Kimberley oraz znajdowano wiele cennych kamieni szlachetnych. Poszukiwania te były jednak bardzo chaotyczne, a zapanowano nad nimi dopiero w 1871 roku, kiedy to 17 listopada na miejsce przybyli komisarze kolonialni, którzy mieli sprawować opiekę nad tym niezwykle urodzajnym terytorium. Wtedy zaczęto ewidencjonować wszystkie diamentowe znaleziska i stąd też wiadomo, że Kimberley musiał zostać wydobyty wcześniej.
Charakterystyczna szampańska barwa
Również oryginalny kolor wyraźnie wskazuje na południowoafrykańskie pochodzenie tego klejnotu. W pierwszych latach produkcji diamentów w RPA ? od 1860 do 1890 roku ? wydobywano głównie samorodki w odcieniach żółtym, brązowym lub w różnych kombinacjach tych barw. Były one znane jako seria ?Cape?. Początkowo uważano je za gorsze jakościowo niż ich idealnie przezroczyste odpowiedniki, dlatego też miały niższą cenę. Zyskały na popularności dopiero w 1889 roku, kiedy to irański monarcha Naser ad-Din Szah Kadżar nabył całą kolekcję tych klejnotów podczas swojej podróży do Europy. Szach był zachwycony kolorem brylantów, dzięki czemu inni również zaczęli patrzeć na nie przychylniejszym okiem, a ich wartość rynkowa wzrosła.
W kolekcji rosyjskich władców
Wielu ekspertów uważa, że Kimberley zasilił niezwykle bogate zbiory rosyjskich władców. Jak tam trafił oraz jaką drogę przebył z Afryki, aby pojawić się na innym kontynencie? Na przełomie XIX i XX wieku niekwestionowanym liderem w obróbce jubilerskiej diamentów był Amsterdam. To tam przywożono większość wydobytych w RPA klejnotów, które następnie poddawano cięciu i szlifowaniu, aby trafiły do kolekcjonerów na całym świecie. Taką drogę przebył również Kimberley, ale nie poddano go obróbce najprawdopodobniej z powodu wydłużonego i płaskiego kształtu, który nie nadawał się do tradycyjnego europejskiego cięcia. Wtedy kamieniem zainteresowali się rosyjscy handlarze, którzy zakupili go w imieniu cara. Następnie klejnot przewieziono do skarbca znajdującego się w Pałacu Zimowym w Petersburgu.
Niejasna historia diamentu
Niektórzy historycy uważają jednak, że Kimberley nigdy nie trafił do kolekcji rosyjskich klejnotów koronnych. Gdyby bowiem tak się stało, najprawdopodobniej nie znalazłby się w 1921 roku na zachodzie Europy. Rosyjską biżuterię przeniesiono bowiem do podziemnego skarbca mieszczącego się w kremlowskiej zbrojowni w Moskwie natychmiast po wybuchu I wojny światowej. Ta cenna kolekcja została ponownie odkryta dopiero w 1922 roku, czyli rok po obróbce jubilerskiej Kimberley. Dlatego inna teoria mówi, że znalazł się on w zbiorach jednego z rosyjskich arystokratów, który postanowił uciec z kraju, a następnie sprzedać diament podczas rewolucji bolszewickiej w 1917 roku. Jest to o tyle prawdopodobne, że taką samą drogę przebyło w tym czasie wiele innych rosyjskich klejnotów, między innymi perłowy naszyjnik Katarzyny Wielkiej, 42,92-karatowy brylant Tereschenko czy też legendarna perła La Pelegrina.
Charakterystyka kamienia
Znaleziony w XIX wieku diamentowy samorodek miał masę 490 karatów oraz kolor szampana (połączenie jasnopomarańczowego, żółtego oraz szarego). Ten duży, wydłużony, płaski klejnot poddano obróbce jubilerskiej dopiero w 1921 roku, a w wyniku tych prac jego masa zmniejszyła się do 70 karatów. Ponownemu cięciu i szlifowaniu poddano go w 1958 roku, aby poprawić jego proporcje oraz jasność. Wtedy trafił on do mieszczącej się w nowojorskiej Piątej Alei firmy Baumgold Bros. Jej specjaliści nadali diamentowi perfekcyjny szmaragdowy szlif oraz masę wynoszącą 55,09 karata.
Pierwsi znani właściciele
Do dziś nie wiadomo, kto został nowym właścicielem oszlifowanego Kimberley w 1921 roku. Anonimowy nabywca cieszył się nim do 1958 roku, kiedy to klejnot został sprzedany przedstawicielom firmy Baumgold Bros. Dzięki pracom jej szlifierzy zyskał on doskonały kształt i do dziś jest uznawany za najlepiej oszlifowany diament w szlifie szmaragdowym na świecie. Bracia Baumgold wycenili wtedy wartość kamienia na 500 tysięcy dolarów. Następnie ruszył on w światową trasę, podczas której był pokazywany na wielu wystawach. Gościł między innymi w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku czy też w Diamentowym Pawilonie w Johannesburgu.
Ostatnia transakcja
W 1971 roku bracia Baumgold postanowili sprzedać słynny klejnot, a w wyniku tej transakcji jego nowym właścicielem został Bruce F. Stuart ? przedsiębiorca, prawnuk założyciela marki Carnation Company oraz właściciel firmy Elbridge Amos Stuart. Kimberley umieszczono w kolekcji Bruce F. Stuart Trust, z której ponownie był wypożyczany do nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej. Diament można było tam podziwiać między innymi na wystawie odbywającej się od lipca 2013 do czerwca 2014 roku.
Uważa się, że jest on najbardziej znanym z najsłynniejszych diamentów świata. Na przestrzeni lat powstało wiele mitów o nim, ale faktem jest, że rząd Indii do dziś nie ustaje w staraniach o odzyskanie tego legendarnego klejnotu. Dowiedzcie się więc, co jest prawdą, a co fałszem w historii kamienia Koh-i-Noor.
Charakterystyka klejnotu
Początkowo 186-karatowa ozdoba była własnością władców Indii, później Persji oraz Afganistanu. Następnie trafiła w ręce Brytyjczyków i zasiliła potężny zbiór brytyjskich klejnotów koronnych. Wtedy właśnie poddano ją ponownie obróbce jubilerskiej, w wyniku której zyskała doskonale owalny szlif oraz masę wynoszącą 108,93 karata. W ten sposób diament stracił niemal 43% swojej pierwotnej wielkości. Poprawiły się za to jego inne cechy charakterystyczne, dzięki czemu obecnie jest on klejnotem o barwie klasy D oraz wyjątkowej czystości, z której słyną historyczne kamienie wydobywane w Indiach.
Dlaczego Koh-i-Noor?
Nazwa, pod którą diament był znany przed zdobyciem Delhi i Agry przez szacha Nadira w 1739 roku, nie jest znana. Zwykło się więc uważać, że to właśnie ten władca nadał klejnotowi to określenie, które obowiązuje do dziś. Na widok zjawiskowego kamienia szach miał bowiem wykrzyknąć ?Koh-i-Noor!?, co znaczy ?góra światła?. Ta krótka charakterystyka brylantu okazała się tak trafna, że przyjęła się jako jego oficjalna nazwa.
Najstarszy diament świata?
Według wielu ekspertów Koh-i-Noor może być nawet najstarszym brylantem w historii, a jego losy sięgają 3000 lat przed naszą erą. Pierwsze wzmianki o tym klejnocie pojawiły się jednak ?dopiero? w drugiej połowie XIII wieku. Jako łup wojenny przechodził on z rąk do rąk kolejnych władców na kontynencie azjatyckim. W 1851 roku trafił z kolei do kolekcji brytyjskich klejnotów koronnych królowej Wiktorii. Otrzymała ona ten cenny podarunek od jego ostatniego właściciela i władcy Pungabu ? maharadży Ranjita Singha.
Tajemnicze pochodzenie
Wczesna historia tego słynnego klejnotu jest owiana tajemnicą. Pierwszy raz pod tą nazwą pojawił się dopiero w 1739 roku, kiedy to szach Nadir splądrował bogactwa Agry i Delhi. Wiele teorii mówi jednak, że przed tym wydarzeniem kamień mógł być znany pod nazwą Baburnama i został wielokrotnie opisany w pamiętnikach Babura tworzonych przez samego cesarza w latach 1526-1530. Eksperci zakładają też, że Koh-i-Noor wydobyto w południowych Indiach, ponieważ w tym regionie znaleziono wiele historycznych diamentów. Żadna z tych teorii nie została jednak jednoznacznie udowodniona.
Kilka tysięcy lat
Jeden z ciekawszych scenariuszy na temat Koh-i-Noor mówi, że brylant ten może mieć nawet ponad 5000 lat i był wymieniany w pismach sanskryckich jako Syamantaka. Hinduiści uważają także, że sam bóg Kryszna otrzymał ten diament od Jambavanthy, którego córkę Jambavati następnie poślubił. Potem jednak kamień został skradziony Krysznie, kiedy ten spał. Inne źródło podaje zaś, że klejnot ten odkryto w 3200 roku przed naszą erą, w suchym korycie rzeki Mahanadi.
Miejsce wydobycia diamentu
Jeśli założymy, że Koh-i-Noor wydobyto w XIII wieku, to nie może on pochodzić z kopalni Kollur w pobliżu Golkondy, która powstała ona dopiero w połowie XVI wieku. Kolejnym prawdopodobnym miejscem wydobycia mogłoby być miejsce zwane Sambalpur położone nad brzegiem rzeki Mahanadi w centralnych Indiach. Zdobyło ono popularność jako źródło diamentów już w 60 lub 90 roku naszej ery, a pisał o nim nawet grecki historyk Ptolemeusz. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie tam odkryto legendarny kamień.
Pod opieką Brytyjczyków
Pewne jest natomiast, że w XIX wieku Koh-i-Noor trafił do Wielkiej Brytanii. Stało się to na mocy traktatu z Lahore, który po stronie korony brytyjskiej podpisał gubernator generalny Lord Dalhousie. Skarbnik, który przekazywał ozdobę Brytyjczykom, uprzedził ich, że diament był przyczyną wielu zgonów w jego rodzinie, dlatego pozbywa się go z ulgą. Dodał też, żeby podjąć wszelkie środki ostrożności, aby kamień nie upadł, i obchodzić się z nim wyjątkowo delikatnie. Dołożono więc wszelkich starań, aby brylant dotarł bezpiecznie do Wielkiej Brytanii. 3 lipca 1850 roku znalazł się w Pałacu Buckingham.
Bohater Wielkiej Wystawy
Koh-i-Noor był kilkakrotnie bohaterem brytyjskich wystaw diamentów. Pierwsza ? zwana Wielką Wystawą ? odbyła się już w 1851 roku w komnatach Pałacu Kryształowego, który zbudowano w londyńskim Hyde Parku właśnie na tę okazję. Dziennikarz gazety ?Times? napisał wtedy, że słynny diament okazał się bezsprzecznym ?lwem tego wydarzenia?. Wszyscy chcieli go zobaczyć, a przed miejscem, w którym został wystawiony, tworzyły się gigantyczne kolejki, których pilnowały całe zastępy policjantów. Eksperci uznali jednak wtedy, że blask klejnotu nie jest satysfakcjonujący, dlatego podjęto decyzję o jego ponownym cięciu i szlifowaniu.
Kontrowersyjna obróbka jubilerska
Również małżonek królowej Wiktorii książę Albert nie był zadowolony z czystości diamentu. Konsultował swoje wątpliwości z wieloma uczonymi ? zarówno jubilerami, jak i fizykami ? aby znaleźć sposób na maksymalne podkreślenie blasku klejnotu. Został on również poddany licznym analizom w laboratorium Coster w Amsterdamie, którego eksperci orzekli, że ponowna obróbka jubilerska z pewnością poprawi wygląd Koh-i-Noor. Zaraz po tym w Londynie rozpoczęły się niezwykle trudne i czasochłonne prace. Trwały one 38 dni, kosztowały 8 tysięcy funtów, a efektem finalnym była utrata niemal 43% masy diamentu. Wiele osób ? w tym książę Albert ? było rozczarowanych tak dużym zmniejszeniem się klejnotu. W prasie pojawiły się nawet uszczypliwe komentarze, że wydarzenie to potwierdziło, iż w Wielkiej Brytanii sztuka cięcia brylantów niestety wymarła.
Ozdoba królewskich diademów
Królowa Wiktoria była jednak zachwycona otrzymaną ozdobą i zdawała się nie przejmować legendami o pechu, który przynosi kolejnym właścicielom. Zleciła wykonanie zjawiskowego diademu, w którego centralnym miejscu znalazł się Koh-i-Noor otoczony innymi diamentami. Od tego czasu kamień ten był osadzany w każdej kolejnej brytyjskiej koronie, między innymi w tej stworzonej w 1911 roku z okazji koronacji królowej Marii czy też w 1937 roku przed koronacją królowej Elżbiety.
Kamień owiany legendą
Dzięki wiekowi kamienia oraz jego pochodzeniu przez lata powstało wiele legend z nim związanych. Jedna z nich mówi, że Koh-i-Noor zapewnia jego właścicielowi władzę i wyższość nad innymi. W przypadku brytyjskiej rodziny królewskiej władza z pewnością jest faktem. Inna legenda ostrzega, że kamień ten przynosi zgubę każdemu mężczyźnie, który go nosi, ale jednocześnie daje szczęście każdej kobiecie, w której posiadaniu się znajdzie. Do tego twierdzenia pasuje więc teoria, że diamenty są najlepszym przyjacielem właśnie kobiety.
Niektórzy twierdzą również, że Koh-i-Noor jest największym diamentem na świecie. W rzeczywistości zajmuje on jednak dopiero 90. pozycję, a zwiedzający londyńską wystawę są nieraz rozczarowani jego rozmiarem ? szczególnie że znajduje się tuż obok tak dużych kamieni, jak np. 530,2-karatowy Cullinan I czy też Cullinan II o masie 317,4 karata.
Spór o własność diamentu
Mogłoby się wydawać, że Koh-i-Noor na dobre zadomowił się wśród brytyjskich klejnotów koronnych. Rząd Indii nie ustaje jednak w staraniach o odzyskanie tego słynnego diamentu. Pierwszy wniosek o zwrot kamienia został złożony już w 1947 roku. Kolejny wystosowano w 1953 roku, rok po koronacji królowej Elżbiety II. W 1976 roku z podobnymi żądaniami wystąpił premier Pakistanu, ale jego pismo również zostało odrzucone. Władze Indii ponownie podjęły ten niewygodny temat w 2016 roku. Ogłoszono wtedy, że kraj ten dołoży wszelkich starań, aby zwrócono mu przejęty podstępem klejnot. Jak na razie starania te nie dały jednak żadnych efektów.