• Home
    • Edukacja
      • O nas
        • Sklep online
          • Kontakt
Logo
Tag

diamenty

Previous Next
  • ciekawostki
  • Edukacja

Najsłynniejsze diamenty świata – Noor-ul-Ain

11 czerwca, 2018
Paweł Jaworski
0 Comments

Kamień ten został odkryty prawie 3 wieki temu, ma „brata bliźniaka”, a o sposobie jego wyeksponowania zadecydował legendarny jubiler oraz kolekcjoner diamentów Harry Winston. Jednocześnie jednak losy tej słynnej ozdoby nie są aż tak skomplikowane, jak innych historycznych klejnotów, mimo że przeżył on niejedną wojenną zawieruchę. Jaką więc przebył drogę i gdzie obecnie znajduje się imponujący różowy diament Noor-ul-Ain?

Egzotyczna nazwa…

Noor-ul-Ain w języku arabskim i perskim oznacza „światło oka”. Nazwa ta najprawdopodobniej została nadana, kiedy klejnot ten przewieziono z Indii do Persji. Trafił on tam w 1739 roku wraz z innymi łupami skradzionymi po splądrowaniu Delhi i Agry przez wojska Nadira Szaha Afszara. To wyjątkowo poetyckie i romantyczne określenie diamentu miało zapewne podkreślić jego olśniewający blask. Nie wiadomo jednak, kto je wymyślił, jak ozdoba ta nazywała się wcześniej, kiedy znajdowała się w Indiach, pośród klejnotów cesarzy z dynastii Mogołów. Żadne informacje na temat tego kamienia nie zostały bowiem zachowane.

… i egzotyczne pochodzenie

W przeciwieństwie do niejasności wokół początkowej nazwy tego słynnego XVII-wiecznego kamienia, nie ma wątpliwości co do tego, gdzie został on wydobyty. Pochodzi on bowiem z legendarnej kopalni Kollur zlokalizowanej niedaleko Golkondy w Andhra Pradesh w południowych Indiach. Eksperci uważają też, że Noor-ul-Ain ma tak zwanego brata bliźniaka – Darya-i-Nur („ocean światła”) – czyli diament o innym kształcie, ale identycznym, niezwykle rzadkim bladoróżowym kolorze. Obie te ozdoby zostały najprawdopodobniej stworzone z ogromnego, 400-karatowego samorodka zwanego Diamanta Grande Table. Nie wiadomo jednak, kiedy to się stało oraz czy miało to miejsce jeszcze w Indiach, czy już po wywiezieniu wojennych łupów, w tym cennych klejnotów na teren ówczesnej Persji. Wśród ekspertów częściej pojawia się teoria o obróbce jubilerskiej kamieni, którą przeprowadzono dopiero po opuszczeniu Indii.

NUR-UL-AIN

Nowe państwo i nowi właściciele klejnotów

Nadir Szah Afszar nie cieszył się długo zrabowanymi ozdobami. W czerwcu 1747 roku został zamordowany przez swoich własnych żołnierzy, którzy następie splądrowali skarbiec należący do władcy. Imperium rozpadło się na mniejsze państwa, a klejnoty koronne, w tym diament Noor-ul-Ain, przejął nowy przywódca jednego z nich – Iranu. Następnie były one przekazywane kolejnym jego szachom, aż w końcu jeden z nich, Mohammad Ali Szah Kadżar, który w wyniku obalenia jego rządów na początku XX wieku musiał szukać schronienia za granicą, próbował wywieźć je do Rosji. Twierdził, że są jego prywatną własnością, ale irańscy rewolucjoniści nie ustawali w staraniach, aby odzyskać niezwykle cenne przedmioty. W końcu się to udało i cała kolekcja, łącznie z diamentem Noor-ul-Ain, wróciła do Iranu.

Serce ślubnej tiary

Po powrocie do kraju kamienie szlachetne wciąż pozostawały zamknięte w skarbcu. Zmieniło się to dopiero w 1958 roku, kiedy to słynny klejnot znalazł się w centrum zainteresowania nie tylko irańskich władców, lecz także wielu innych wielbicieli biżuterii z całego świata. Właśnie wtedy szach Mohammed Reza postanowił poślubić Farah Dibę, która otrzymała od niego z tej okazji zjawiskową diamentową tiarę. Zaprojektował ją jubiler gwiazd – Harry Winston – a w centralnym miejscu tej ekskluzywnej biżuterii znalazł się Noor-ul-Ain. Osadzono go w platynie i otoczono innymi, mniejszymi brylantami, dzięki czemu wyraźnie wyróżnia się na ich tle. Do wykonania tej tiary użyto łącznie 324 różowych, żółtych i bezbarwnych diamentów. Największy z nich jest oczywiście 60-karatowy Noor-ul-Ain, pozostałe zaś mają masę od 14 do 19 karatów.

nur-ul-aindiamond

Charakterystyka klejnotu

Uważa się, że Noor-ul-Ain jest jednym z największych, a także najcenniejszych jasnoróżowych diamentów na świecie. Owalny brylantowy szlif oraz masa wynosząca około 60 karatów dają wymiary 30 x 26 x 11 mm. Oryginalna barwa zapewnia natomiast przynależność do kamieni typu II a. Oznacza to, że w jego strukturze krystalicznej nie ma atomów azotu, ale w wyniku działania niezwykle wysokiego ciśnienia została ona poddana odkształceniom plastycznym podczas formowania się diamentowego samorodka. To właśnie takie deformacje odpowiadają za nietypowe załamywanie się światła dające tak wyjątkowy odcień tego klejnotu.

Niezwykle rzadkie i bardzo pożądane

Różowe diamenty uchodzą również za jedne z najdroższych i najbardziej poszukiwanych kamieni w historii. Dodatkowo występują niezwykle rzadko, przez co ich pojawienie się zawsze wzbudza ogromne emocje. Kiedy zaś zostaną wystawione na sprzedaż, aukcje biją rekordy zarówno pod względem ceny, jak i zainteresowania. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ różowe diamenty stanowią mniej niż 0,1% wszystkich naturalnych kamieni tego typu wydobywanych na całym świecie. Przykładowo w Argyle – kopalni na zachodzie Australii, z której pochodzi obecnie większość różowych klejnotów dostępnych na diamentowym rynku – na jeden karat kamienia w tym kolorze przypada aż 1 000 000 karatów surowca o innej barwie. W przyszłości różowe ozdoby tego typu będą najprawdopodobniej jeszcze droższe, ponieważ w 2020 roku planowane jest zamknięcie kopalni Argyle.

Niezmiennie wśród klejnotów koronnych

Słynny historyczny kamień w 1739 roku dołączył do zbioru klejnotów koronnych, w którym znajduje się do dziś. Jest też jednym z najbardziej znanych diamentów znajdujących się w tej imponującej kolekcji. Nadal pełni także funkcję najważniejszej ozdoby zjawiskowej ślubnej tiary. Z tego powodu nie został jednak poddany szczegółowym badaniom gemmologicznym i nieznane są takie jego cechy, jak chociażby czystość. Nie wiadomo również, jaka jest wartość Noor-ul-Ain. Biorąc jednak pod uwagę jego historię, rozmiar oraz unikatową barwę, możemy być pewni, że jest ona liczona w milionach dolarów. A jeśli w przyszłości któryś z władców Iranu postanowi sprzedać ten kamień, na pewno się o tym dowiemy. Aukcja z takim unikatem będzie bowiem prawdziwą sensacją na skalę międzynarodową.

 

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • ciekawostki
  • Tradycje zaręczynowe na Świecie

Tradycje zaręczynowe ludu Zulu

7 maja, 2018
Paweł Jaworski
0 Comments

Nie tylko afrykańskie wesela są barwne i pełne egzotycznych ceremonii, o których my, Europejczycy, nigdy nie słyszeliśmy. Podobnie jest z zaręczynami, w których w przypadku ludu Zulu biorą udział przyszli małżonkowie, ale także całe ich rodziny. Dowiedzcie się więc, jak to jest z gotowością do zamążpójścia młodej kobiety, w jaki sposób odbywają się zaręczynowe negocjacje i kiedy narzeczeni mogą spędzić ze sobą czas tylko we dwoje.

Oficjalna gotowość do zamążpójścia

Zgodnie z wielopokoleniową tradycją ludu Zulu, kiedy rodzina uzna, że kobieta jest już gotowa na zamążpójście, przed jej ojcem pojawia się poważne zadanie, bez którego nie będzie można wydać jej za mąż. Powinien on bowiem zorganizować wtedy specjalną ceremonię zaprezentowania jej wszystkim potencjalnym kandydatom na męża. Lokalna społeczność musi dowiedzieć się, że właśnie w tej rodzinie znajduje się panna na wydaniu. Nie jest to jednak traktowane jako „reklama” dziewczyny, mająca na celu znalezienie jak najatrakcyjniejszego narzeczonego. Taka ceremonia to raczej ważna formalność mówiąca o tym, że ojciec dał córce zielone światło, a cała jej rodzina uznała, że jest ona na tyle dorosła, aby rozpocząć nowe życie. Dopiero po tej ceremonii zainteresowani mężczyźni mogą rozpocząć starania o rękę kobiety.

Przedślubne negocjacje

Mogłoby się wydawać, że tak duża ingerencja rodziny odbiera dziewczynie Zulu prawo do decydowania o swoim ewentualnym małżeństwie. Nic bardziej mylnego. To ona ostatecznie podejmuje decyzję, czy wyjdzie za mężczyznę, który złożył jej taką propozycję. Dopiero po wyrażeniu zgody rozpoczyna się kolejny etap – negocjacje pomiędzy rodzinami przyszłych małżonków. Zulusi uważają bowiem, że kiedy kobieta wychodzi za mąż, to opuszcza własną rodzinę i staje się częścią rodziny męża. Dlatego podczas ceremonii ślubnych nieraz pojawia się nostalgiczny, smutny akcent – rodzina panny młodej wie, że właśnie bezpowrotnie ją „traci”. A zatem ten ród, który w ten sposób doznaje straty, musi otrzymać rekompensatę, czyli tak zwaną lobolę.

Odszkodowanie, ale też ubezpieczenie

Czego używa się jako loboli? Obecnie jest to ustalona z góry ilość pieniędzy. Dawniej, zgodnie z tradycją, było to 11 sztuk bydła. Uważano jednak, że im wyższy jest status społeczny ojca panny młodej, tym większą liczbę krów powinien on otrzymać jako lobolę. Przykładowo wodzowi wsi należałoby się 16 sztuk, ale członkowi rodziny królewskiej nawet 100. Przedstawiciele obu rodzin muszą więc ustalić, ile bydła dostanie ojciec panny młodej. Podarunek ten pełni również taką samą funkcję, jaką setki lat temu w Europie miał pierścionek zaręczynowy. Jest swoistym finansowym zabezpieczeniem kobiety na wypadek śmierci jej wybranka lub odwołania ślubu z jego winy. Lobola to także potwierdzenie dla ojca kobiety, że przyszły zięć otoczy ją odpowiednią opieką.

A co z rodziną pana młodego?

Kolejnym nie do końca trafnym spostrzeżeniem może się okazać to, że rodzina pana młodego musi porządnie się wykosztować, aby mógł on zyskać żonę. I choć rzeczywiście wydadzą oni sporą sumę, to po zakończeniu ceremonii ślubnej nie pozostaną z pustymi rękami. Świeżo upieczona żona, opuszczając swój dom rodzinny, zabierze ze sobą różne prezenty dla teściów oraz rodzeństwa męża. Do takich podarunków – zwanych ukwaba – należą między innymi ręcznie wyplatane kosze, garnki na piwo, maty, koce czy też biżuteria z kolorowych koralików. Aby zyskać sympatię obdarowujących, obdarowani najbliżsi pana młodego noszą otrzymane upominki podczas zabawy weselnej. Zdarza się również, że ojciec panny młodej daje ojcu swojego zięcia o wiele cenniejszy prezent, taki jak krowa albo inne zwierzę domowe. Taka wymiana podarków ma symbolizować formowanie się nowej więzi pomiędzy dwiema nieznanymi sobie dotychczas rodzinami.

Chwile tylko we dwoje

Kiedy już zapadnie decyzja o ślubie dwojga ludzi, mogą oni spędzić ze sobą kilka nocy tylko we dwoje, i to jeszcze przed ceremonią weselną. Muszą jednak wyrazić na to zgodę starsze dziewczęta z otoczenia panny młodej, które następnie będą pilnować, czy zakochani nie zbliżyli się do siebie za bardzo. Jak to zrobią? Co pewien czas będą sprawdzać, czy narzeczona nadal pozostaje dziewicą. Jeśli okaże się, że już nią nie jest, przyszły mąż lub jego rodzina będą musieli zapłacić grzywnę, a ceremonia zaślubin zostanie przeprowadzona natychmiast, bez czekania na ustaloną wcześniej datę. Zgodnie z tradycją ślub powinien się bowiem odbyć podczas pełni księżyca. W przypadku utraty dziewictwa nikt jednak na pełnię nie będzie czekał.

Co zamiast obrączek?

Zaskoczeniem może się dla nas okazać również ślubna biżuteria używana przez Zulusów. Nie gustują oni bowiem w znanych nam obrączkach czy też pierścionkach zaręczynowych. Zamiast tego przyszła panna młoda zaraz po zaręczynach zabiera się za tworzenie innych ozdób. Są to naszyjniki oraz bransoletki wykonane ręcznie z małych koralików w dopasowanych do siebie kolorach. Podczas ślubu zostaną założone przez świeżo upieczonych małżonków i będą informować, że są oni parą. Można więc powiedzieć, że jest to taki odpowiednik naszych obrączek, tylko o wiele bardziej widoczny i kolorowy.

Kilka wesel to nie problem

Z zuluskimi zaręczynami wiąże się też pewien mało romantyczny zwyczaj. Jeden mężczyzna może bowiem oświadczyć się kilku kobietom, a następnie wszystkie je poślubić. Poligamia jest bowiem powszechna wśród Zulusów. Jedynym warunkiem, jaki musi spełnić przyszły mąż, jest posiadanie odpowiednio wysokiego majątku, który umożliwi mu zapłacenie za każdą z żon. Co ciekawe, podobna zasada nie dotyczy kobiet. Nawet jeśli wywodzą się one z bogatej rodziny, mogą mieć tylko jednego męża, a wszystkie przypadki ich niewierności są surowo karane i potępiane przez lokalną społeczność.

Dziś oczywiście nie wszystkie z tych tradycyjnych ceremonii zaręczynowych są przestrzegane. W bardziej nowoczesnej wersji dwoje młodych ludzi się w sobie zakochuje, a następnie informują oni rodziców o planowanym małżeństwie. Wtedy odbywa się obowiązkowa lobola, w wyniku której ojciec przyszłej panny młodej otrzymuje ustaloną sumę pieniędzy i rozpoczynają się przygotowania do ślubu.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • Edukacja
  • Najsłynniejsi szlifierze diamentów

Joseph Asscher – seria: najsłynniejsi szlifierze diamentów

16 marca, 2018
Paweł Jaworski
0 Comments

Wystarczy zobaczyć to nazwisko i już przed oczami pojawiają się najpiękniej lśniące diamenty. Nic dziwnego – Joseph Asscher zdobył międzynarodową sławę jako twórca słynnego szlifu tych kamieni szlachetnych oraz autor obróbki największego diamentowego samorodka wszech czasów, gigantycznego Cullinana. Był to także jeden z najlepszych szlifierzy w Holandii – kraju, który do dziś jest uważany za światową kolebkę tej niezwykle trudnej sztuki. Poznajcie więc drogę, jaką przebył Asscher, aby osiągnąć szlifierskie mistrzostwo.

Rodzinna tradycja

Rodzina Asschera od trzech pokoleń zajmowała się jubilerstwem i obróbką kamieni szlachetnych. Nic więc dziwnego, że przyszłość zarówno młodego Josepha, jak i jego brata Abrahama zaplanowano w tej samej branży. Mężczyźni uczyli się fachu pod czujnym okiem ojca i dziadka, a kiedy zdobyli już cenne doświadczenie, w 1854 roku wspólnie założyli firmę Asscher Diamond Company. Z czasem zmieniła ona swoją nazwę na bardziej prestiżową – The Royal Asscher Diamond Company – i pod taką postacią istnieje do dziś. Był to jednak dopiero początek międzynarodowych sukcesów tego niezwykle zdolnego szlifierza.

Światowa sława

1902 rok był przełomowy dla Josepha Asschera. Właśnie wtedy zaprojektował on słynny szlif diamentów, który zyskał nazwę od nazwiska swojego twórcy.
Pomysł ten okazał się tak dużym sukcesem, że szlif Asscher szybko stał się jednym z najbardziej pożądanych w jubilerstwie. Jego odtworzenie nie należało też do łatwych zadań, ponieważ nie posiadał z góry ustalonych proporcji czy też wymiarów, które mogłyby wytyczyć sposób obróbki. Doświadczony szlifierz musiał więc podejść do każdego diamentu w sposób indywidualny, tak aby maksymalnie wydobyć jego blask, wzmocnić odbijanie się światła i w ten sposób pokazać jego unikalne piękno.Asscher cut

Opatentowany projekt

Szlif Asscher szybko stał się prawdziwym hitem. Zainteresowanie diamentami o takim kształcie było naprawdę duże, a Joseph odnotował spektakularny wzrost sprzedaży klejnotów pochodzących z jego pracowni. Słynny twórca trzymał rękę na pulsie – kiedy tylko dostrzegł potencjał swojego projektu, natychmiast go opatentował, tak aby wszystkie kamienie o takim kształcie mogły powstawać tylko w jego firmie. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę, a Asscherowi zapewnił światową sławę oraz stałe miejsce w historii jubilerstwa. A także kolejne zlecenia, o których marzył wówczas każdy profesjonalny szlifierz.

Oszlifowanie legendarnego Excelsiora

Już w rok po zaprojektowaniu nowego szlifu sława Josepha Asschera zapewniła mu kolejne niezwykle wymagające, ale też prestiżowe zadanie: obróbkę jubilerską największego wówczas diamentowego samorodka – 997-karatowego Excelsiora. Wymagał on niezwykle dużych umiejętności szlifierskich, ponieważ w jego strukturze znajdowały się liczne zanieczyszczenia. Nie dało się ich pozbyć i jednocześnie stworzyć jeden duży kamień, dlatego po wielu dokładnych wyliczeniach Asscher postanowił rozbić go na 10 mniejszych diamentów i w ten sposób pozbyć się wszystkich wad ogromnego samorodka. Każdy z powstałych w ten sposób diamentów cieszył się ogromnym zainteresowaniem, dlatego szybko zostały one sprzedane anonimowym kolekcjonerom.

Jedno z największych wyzwań w historii

Kolejne wyzwanie zawodowe pojawiło się niewiele później. Jeszcze przed znalezieniem słynnego diamentowego giganta, 3 106,75-karatowego Cullinana, Joseph Asscher uchodził za wybitnego artystę w swoim fachu. Wielu ekspertów nazywało go największym szlifierzem na świecie, nic więc dziwnego, że kiedy w 1905 roku w kopalni Premier niedaleko Pretorii w RPA wydobyto największy diament wszech czasów, król Edward VII zlecił jego obróbkę właśnie Asscherowi. Miał on za zadanie podzielić ogromny samorodek na trzy mniejsze kamienie, które następnie zasiliłyby pokaźny zbiór brytyjskich klejnotów koronnych.

Dwie próby obróbki Cullinana

Według niektórych relacji cięcie i szlifowanie tak wielkiego diamentu miało się odbyć w iście spektakularny sposób. Pierwszą próbę Joseph Asscher podjął w lutym 1908 roku przed zgromadzonym tłumem mieszkańców Amsterdamu. Wszyscy oni chcieli zobaczyć na własne oczy, jak imponujący samorodek rozpada się na mniejsze kawałki. Ku rozczarowaniu widowni, zabieg się nie udał – ostrze, które miało przeciąć klejnot, złamało się po pierwszym uderzeniu, a sam Cullinan pozostał w nienaruszonym stanie. To początkowe niepowodzenie sprawiło, że tydzień później kolejna próba odbyła się przy zdecydowanie mniejszej widowni. Brali bowiem w niej udział tylko Asscher i towarzyszący mu notariusz. Szlifierzowi wystarczyło wówczas jedno cięcie, aby precyzyjnie rozłupać kamień zgodnie ze swoimi obliczeniami. Powstałe w ten sposób diamenty ozdobiły brytyjską koronę oraz biżuterię należącą do rodziny królewskiej.

Tragiczny zwrot w rodzinnej historii

Mogłoby się wydawać, że po zaprojektowaniu własnego szlifu i spektakularnej obróbce największego diamentu wszech czasów nic nie zagrozi karierze Josepha Asschera. Wtedy jednak pojawił się problem nie do pokonania – II wojna światowa. Wszyscy członkowie rodziny Asscherów byli pochodzenia żydowskiego, dlatego w wyniku jej tragicznych wydarzeń w 1945 roku zostali deportowani z Holandii i zesłani do obozów koncentracyjnych. Znajdujące się w ich posiadaniu cenne klejnoty zarekwirowano, patent na szlif Asscher wygasł, a po rodzinnej firmie nie pozostał żaden ślad. Wielu przedstawicieli rodu nie wróciło nigdy do kraju, ponieważ zginęło w obozach. Joseph należał do tych, którym udało się przetrwać. Po zakończeniu wojennej zawieruchy udał się z powrotem do Amsterdamu z ambitnym planem odbudowania rodzinnej marki.

Powrót dawnej świetności

Mimo niezwykle trudnej próby, na którą został wystawiony Joseph Asscher, odtworzył on rodzinne imperium i przywrócił mu przedwojenną sławę. O tym, że wysiłki te zakończyły się sukcesem, świadczy chociażby zaszczytny królewski tytuł nadany firmie w 1980 roku przez holenderską królową Julianę. Po śmierci Josepha zarządzanie marką przejęli jego synowie Joop i Edward. W 1999 roku rozpoczęli oni prace nad ulepszeniem słynnego szlifu. Wkrótce potem – w setną rocznicę jego opatentowania – zaprezentowali nową jego odsłonę znaną pod nazwą „Royal Asscher Cut”. Ma on dodatkową przerwę w pawilonie diamentu oraz 74 fasetki zamiast pierwotnych 58. Dzięki temu znacznie lepiej odbija światło i wydobywa piękno tych kamieni.

Godny następca szlifu Asscher

Dziś znalezienie diamentu w szlifie Asscher jest dość trudne. Klejnoty te znajdują się bowiem głównie wśród rodzinnych pamiątek lub w zbiorach największych kolekcjonerów. Czasem pojawiają się w sprzedaży w słynnych domach aukcyjnych i zwykle są kupowane za zawrotne sumy. Z kolei szlif Royal Asscher nadal jest używany. Podobnie, jak swój pierwowzór, również został on opatentowany, dlatego może być wykorzystywany wyłącznie przez markę rodziny Asscherów. Jest również zarejestrowanym znakiem towarowym, a firma ma wyłączne prawa do jego nazwy. Aby zapewnić autentyczność diamentom Royal Asscher, każdy z nich oznacza się logiem marki oraz unikatowym numerem identyfikacyjnym. Jest on rejestrowany w The Royal Asscher Diamond Company, a do klejnotu dołączany jest certyfikat autentyczności.

asscher cut diamond ring

Marka Josepha Asschera dziś

Szacuje się, że obecnie mniej niż 75 szlifierzy na całym świecie posiada kwalifikacje umożliwiające odtworzenie szlifu Royal Asscher. Pracują oni głównie w siedzibie firmy The Royal Asscher Diamond Company, która znajduje się w Amsterdamie, czyli tam, gdzie miała ona swój początek. Dwie kolejne otworzono w Nowym Jorku oraz w Tokio, a w 2011 roku marka rozpoczęła swoją ekspansję na rynku chińskim. Można więc powiedzieć, że diamentowa legenda stworzona przez Josepha Asschera trwa do dziś.

Źródło zdjęć: Wikipedia

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • ciekawostki

Tradycje zaręczynowe w Japonii

30 stycznia, 2018
Paweł Jaworski
0 Comments

Biała jedwabna nić zamiast pierścionka zaręczynowego czy też oświadczyny jako prośba aby, przyszła żona gotowała mężowi zupę do końca życia – to tylko niektóre z nieznanych nam zwyczajów zaręczynowych z Kraju Kwitnącej Wiśni. Czy małżeństwa nadal są w nim aranżowane? I czy Japonki noszą pierścionki zaręczynowe? Poznajcie odpowiedź na te i wiele innych pytań.

Małżeństwo w Japonii

Zaręczynowi pomocnicy

Jeszcze nie tak dawno, bo do połowy XX wieku powszechnym zwyczajem było aranżowanie małżeństwa przez rodziców przyszłych państwa młodych. Dziś odchodzi się od tej tradycji, a zakochani mają więcej swobody w wyborze żony lub męża. Często jednak pomagają im w tym swaci, a nawet… specjalne biura zajmujące się zawodowo aranżowaniem związków. Przyszli teściowie nadal odgrywają również ważną rolę w ceremonii zaręczyn. Kiedy zakochani zdecydują się już na ten krok, odbywają się tak zwane spotkania zaręczynowe, w których biorą udział również ich rodzice.

Spotkanie pierwsze

Podczas oficjalnego spotkania (tak zwanego yuino lub yui-no), w którym biorą udział potencjalni  teściowie, zakochani, a często również swaci, rodzice pana młodego mają za zadanie obdarować przyszłą synową różnego rodzaju prezentami. Należą do nich między innymi podarunki praktyczne (takie, jak ubrania, przedmioty codziennego użytku i pieniądze schowane w specjalnym woreczku), ale również te bardziej tradycyjne – japońska herbata, antałek z sake (symbol radości oraz pomyślności) czy też lniane nici. Upominki te nie są bez znaczenia – pełnią bowiem istotną funkcję również podczas wesela. W tym dniu para młoda ma za zadanie zaprezentować je wszystkim zebranym gościom. Ze względu na uroczysty charakter takiego wieczoru, spotkanie to może kosztować tysiące dolarów. Im rodziny przyszłych państwa młodych są zamożniejsze, tym wyższą kwotę pochłonie taka ceremonia.

Spotkanie drugie

Jeśli obie rodziny uznają, że pierwsze spotkanie zaręczynowe się udało, planują kolejne, tym razem mniej formalne. Po drugiej wizycie oficjalnie rozpoczyna się czas zaręczyn. Jak do tego dochodzi? Zgodnie z tradycją zakochany mężczyzna powinien wypowiedzieć ważne zdanie: „pragnę, abyś gotowała dla mnie zupę miso do końca mojego życia”.

Japońska zupa miso

Tak poetyckie, a zarazem oryginalne wyznania nie są Japończykom obce. Dawniej zapewniali oni bowiem o swojej miłości słowami „chcę położyć się z tobą w tym samym grobie”. Delikatniejszą, współczesną wersją opowiedzenia o uczuciu jest natomiast stwierdzenie „chcę zestarzeć się razem z tobą”. Bez względu na wypowiedzianą formułkę, przyszły pan młody musi jednak uzyskać od rodziców wybranki oficjalną zgodę na małżeństwo. Jeśli tego nie zrobi, jego przyszły teść poczuje się znieważony, a ukochana będzie nawet mogła zażądać rozstania. Wielu młodych Japończyków nadal wyznaje bowiem zasadę „rodzina przede wszystkim”.

Tradycyjny upominek od narzeczonego w Japonii

Pierścionek z diamentemPodczas drugiego spotkania ustalana jest także data ślubu, a przyszły pan młody wręcza swojej wybrance prezent. Nie zawsze jest nim zjawiskowy pierścionek z diamentem, chociaż pary wzorujące się na europejskich zaręczynach często wybierają taką biżuterię. Japońscy tradycjonaliści pozostają natomiast przy innych upominkach – woreczku z pieniędzmi lub białych lnianych niciach, które są symbolem wspólnego celu, czyli spędzenia życia we dwoje. Brzmi romantycznie, prawda?

Zaręczynowa biżuteria

Z drugiej jednak strony Japonki, które są zakochane w modzie i zachodniej kulturze, marzą o złotym pierścionku z diamentem od Tiffany’ego. Prezent taki powinien mieć odpowiednią wartość – w Japonii bowiem wciąż obowiązuje przekonanie, że zaręczynowa biżuteria musi kosztować trzykrotność miesięcznej pensji przyszłego narzeczonego. Średnia wypłata w Kraju Kwitnącej Wiśni wynosi około 350 tysięcy jenów (10 tysięcy złotych). Za pierścionek z brylantem trzeba by więc zapłacić ponad milion jenów (30 tysięcy złotych). Rzeczywistość odbiega jednak od tych wyobrażeń – według badań średnia cena pierścionka zaręczynowego kupowanego w Japonii to 350 tysięcy jenów, a więc równowartość jednej, a nie trzech pensji.

Zaręczynowa moda

Japończycy zazwyczaj wybierają ozdoby wykonane nie ze złota, ale z droższej platyny i ozdobione przezroczystym diamentem w szlifie brylantowym. Zdarza się też, że po wewnętrznej stronie znajduje się grawer lub też zatopiony jest jeszcze jeden kamień, tym razem w kolorze niebieskim. Jest to japońska wersja „czegoś niebieskiego”, co ma przynieść zakochanym szczęście w małżeństwie. Wielbiciele bardziej ekstrawaganckiej biżuterii mogą natomiast zdecydować się na… pierścionek ozdobiony motywami z bajek Walta Disneya. Marka 4℃ przygotowała bowiem specjalną serię, w której znajdują się na przykład zaręczynowe propozycje z wygrawerowaną Myszką Miki.

Bukiet ślubny

Upominek z odpowiednią metką

Japonki bez ogródek przyznają także, że bardzo ważna jest marka pierścionka zaręczynowego. Wskazane jest bowiem, aby pochodził on z jednego z najpopularniejszych światowych salonów jubilerskich. Powszechne jest więc konsultowanie tego zakupu z przyszłą żoną – powinna ona doradzić, jaki model, rozmiar, ale nawet jaka firma i cena będą dla niej satysfakcjonujące. Jeśli narzeczony nie zapyta ukochanej o zdanie i nie trafi w jej gust, z pewnością dowie się o jej rozczarowaniu. Zdarzają się nawet pełne zawodu relacje w Internecie, w których młode Japonki piszą, że od dziecka marzyły o pierścionku za np. 1500 tysięcy jenów, oczywiście z błękitną metką Tiffany’ego, a dostały „skromną” ozdobę za jedyne 200 tysięcy, w dodatku nieznanej marki. „Tania” biżuteria zaręczynowa jest też sygnałem dla wszystkich, że obdarowana nią kobieta ma skąpego narzeczonego.

Pomocnicy i mediatorzy

Kolejnymi ważnymi uczestnikami japońskich oświadczyn są inni narzeczeni. Para, która właśnie się zaręcza, wybiera innych zakochanych oczekujących na ślub (najczęściej znajomych), aby ci towarzyszyli im w przygotowaniach do wesela, wspierali ich oraz pomagali przeżyć czas aż do ceremonii ślubnej. Tacy „pomocnicy” mają też być pośrednikami między przyszłym mężem i żoną, a nawet… pogodzić ich ze sobą w razie kłótni i ryzyka odwołania ślubu.

 

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • ciekawostki

Najsłynniejsze diamenty świata – Moussaieff Red

22 stycznia, 2018
Paweł Jaworski
0 Comments

W przeciwieństwie do innych słynnych kamieni szlachetnych pochodzi on z Ameryki Południowej. I tak jak ognisty temperament jej mieszkańców jest znany na całym świecie, tak i ognista barwa tego klejnotu przyniosła mu międzynarodową sławę. Poznajcie więc losy największego czerwonego diamentu w historii – Moussaieff Red.

Dlaczego „Moussaieff Red”?

Nazwa tego diamentu składa się z dwóch elementów. Pierwszy z nich został dodany, aby pokazać światu, czyją klejnot jest własnością. Drugi natomiast podkreśla unikatową barwę tego kamienia szlachetnego. Zanim jednak usłyszano o Moussaieff Red, w latach 90. ozdoba ta została zakupiona przez William Goldberg Corporation of New York. Wtedy nazywała się Red Shield i taką nazwę nosiła aż do 2001 roku, kiedy to wystawiono ją ponownie na sprzedaż. Zwycięzcą aukcji okazała się firma Moussaieff Jewelers Ltd. i w ramach upamiętnienia tej transakcji diament ponownie nazwano – tym razem mianem Moussaieff Red.

Historia klejnotu – zaskakujące odkrycie

W przeciwieństwie do wielu słynnych kamieni szlachetnych, Moussaieff Red nie został odkryty ani w Afryce, ani w Indiach. Miejscem jego pochodzenia jest bowiem… Brazylia. Mimo że kraj ten nie jest diamentowym potentatem, w niektórych jego regionach wydobywa się te minerały. Bohatera dzisiejszego tekstu znalazł natomiast brazylijski rolnik. Zaskakujące odkrycie miało miejsce w połowie lat 90. XX wieku, a wyjątkowo cennym znaleziskiem od razu zainteresowała się firma William Goldberg Diamond Corporation of New York. Nie wiadomo jednak, za jaką kwotę został wówczas zakupiony przez jej przedstawicieli. Pewne jest jedynie, że szybko przetransportowano go do Stanów Zjednoczonych, gdzie szlifierze pracujący dla nowojorskiej spółki przystąpili do jego obróbki jubilerskiej.

moussaiff-red-diamond

Nowy właściciel i nowa nazwa

Masa diamentowego samorodka początkowo wynosiła 13,9 karata. Po przycięciu i oszlifowaniu powstał z niego zjawiskowy 5,11-karatowy klejnot, którego pełna nazwa brzmiała Red Shield by the Goldberg Corporation. Obowiązywała ona tylko do początków XXI wieku – wtedy kamień ten został sprzedany, a nowi właściciele postanowili upamiętnić swoją firmę w określeniu, którym posługujemy się do dziś. Od tamtej pory nie odnotowano kolejnej próby sprzedaży tego słynnego klejnotu, nie wiadomo więc, jaką wartość osiągnąłby on po wystawieniu na aukcji dzisiaj. Można go za to podziwiać w inny sposób – na wielu międzynarodowych wystawach, na których gości jako eksponat.

Muzealna sława

W latach 2003 i 2005 Moussaieff Red można było oglądać w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej Smithsonian Institution. W 2003 roku gościł on na wystawie „Splendor of Diamonds”, która była czynna od 27 czerwca do 30 września w Waszyngtonie i przyciągnęła tysiące wielbicieli tych cennych kamieni szlachetnych. Obok tego czerwonego klejnotu wystawiono też takie sławy, jak Millennium Star, Heart of Eternity, Steinmetz Pink czy Ocean Dream.

Moussaieff Red – wśród ośmiu najpiękniejszych

Z kolei na przełomie lat 2005 i 2006 Moussaieff Red był gwiazdą wystawy „Diamenty” prezentującej osiem starannie wybranych eksponatów reklamowanych jako najpiękniejsze kamienie na świecie. Do tej elitarnej grupy zaliczono też Millennium Star, Steinmetz Pink, Incomparable, Ocean Dream, Heart of Eternity, Alnatt oraz 616 (diamentowy samorodek, który nie posiadał jeszcze swojej nazwy). Oprócz tych klejnotów w dniach od 8 lipca 2005 roku do 26 lutego 2006 pokazano także takie okazy, jak Eureka, Shah Jahaan, kamienie z kolekcji Aurora oraz 296 naturalnie kolorowych brylantów o łącznej masie 267,45 karata.

Charakterystyka słynnego klejnotu

Moussaieff Red to trójkątny minerał w szlifie brylantowym. Jego najważniejszą cechą jest charakterystyczny kolor, który sklasyfikowano jako fantazyjnie czerwony (lub rubinowo czerwony). Czystość kamienia to IF (internally flawless – wewnętrznie bez skazy), a masa wynosi 5,11 karata. Dzięki temu rozmiarowi po analizie w laboratorium gemmologicznym GIA zyskał on zaszczytne pierwsze miejsce w klasyfikacji największych czerwonych diamentów na świecie. Za tak unikatowymi cechami musi też kryć się odpowiednio wysoka wartość – w 2002 roku Moussaieff Red wyceniono na 8 milionów dolarów. Dziś prawdopodobnie kosztowałby jeszcze więcej.

Wyjątkowa barwa

Dzięki swojemu unikatowemu kolorowi kamień ten zalicza się do diamentów typu IIa. Są one niezwykle rzadkie – szacuje się, że stanowią zaledwie 0,1% wszystkich naturalnie występujących klejnotów tego typu. Czym się charakteryzują? W ich strukturze krystalicznej nie ma atomów azotu. Zazwyczaj daje to przezroczystą barwę, ale w wyjątkowych przypadkach powstają też fantazyjne odcienie, takie jak różowy, fioletowy lub właśnie czerwony. Jak to możliwe? Za kolor minerału odpowiadają albo zawartość atomów azotu, albo odkształcenia plastyczne powstałe podczas przedostawania się tych cennych minerałów do płytszych warstw skorupy ziemskiej.

Tak właśnie stało się z kamieniem Moussaieff Red, dzięki czemu dołączył on do prestiżowej grupy certyfikowanych czerwonych diamentów. Eksperci szacują, że znajduje się w niej zaledwie około 20 klejnotów z całego świata. Dlatego możliwość zobaczenia jednego z nich na żywo jest nie lada gratką. Wystawienie go na sprzedaż byłoby zatem sensacją na skalę międzynarodową. Przed transakcją, w której wziął udział Moussaieff Red, wcześniejsza aukcja z tego typu klejnotem odbyła się w 1987 roku. Wtedy właśnie 0,95-karatowy Hancock Red wylicytowano za 880 tysięcy dolarów. Trzeba było więc czekać kolejne 14 lat, aby ponownie móc zakupić diament o takiej barwie.

Unikat na skalę światową

O wyjątkowości kolorowych brylantów typu IIa świadczą chociażby wyliczenia, których dokonano w kopalniach Argyle w Australii. Odkryto tam, że na jeden karat różowego diamentu produkowanych jest milion karatów wszystkich klejnotów tego typu. A więc różowe kamienie stanowią zaledwie 0,0001% wszystkich pochodzących z tego miejsca. Czerwone klejnoty są jeszcze rzadsze i – co za tym idzie – bardziej wyjątkowe. Ich częstotliwość występowania jest więc jeszcze mniejsza niż 0,0001%. To również miało niemały wpływ na wysoką wartość Moussaieff Red.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • ciekawostki
  • DIAMOND STORIES
  • Uncategorized

Różowy diament za 32 miliony dolarów

1 grudnia, 2017
Paweł Jaworski
0 Comments

Picasso wśród różowych diamentów – takim mianem został nazwany imponujący 14,93-karatowy kamień szlachetny Pink Promise Diamond, który 28 listopada został sprzedany na aukcji Christie’s Magnificent Jewels w Hong Kongu. Zwycięzca licytacji zapłacił za niego imponującą kwotę prawie 32 milionów dolarów.rozowy diament

Ponad 2 miliony dolarów za karat Pink Promise Diamond

Nowy właściciel wylicytował ten cenny klejnot za dokładnie 31 milionów 861 tysięcy dolarów. Masa diamentu wynosi 14,93 karata, a więc każdy z tych karatów kosztował kolekcjonera aż 2,13 miliona dolarów. Eksperci szacowali, że osiągnie on cenę od 28 do 42 milionów dolarów. Imponujące 32 miliony i tak znajdują się więc bliżej dolnej granicy tych przewidywań. Z taką kwotą Pink Promise Diamond znajduje się na drugim miejscu wśród najdroższych minerałów tego typu. Nie pobił bowiem światowego rekordu ustanowionego w grudniu 2009 roku. Wtedy właśnie – również na aukcji Christie’s w Hong Kongu – sporo mniejszy, bo 5-karatowy kamień o tej samej barwie został sprzedany za niemal 11 milionów dolarów. Dało to dokładnie rekordowe 2 miliony 155 tysięcy 332 dolary za karat.

Odważne zmiany poprzedniego właściciela

Zjawiskowy różowy diament został w 2013 roku zakupiony przez gemmologa i jubilera Stephena Silvera. Sprzedano go wówczas jako 16,21-karatowy kamień o barwie fancy intense pink (fantazyjnie intensywny różowy). Nowy właściciel stwierdził jednak, że wystarczy delikatnie oszlifować nowy nabytek, aby jeszcze lepiej wydobyć jego blask i poprawić barwę. Z pomocą doświadczonego szlifierza postanowił podjąć się tego niezwykle trudnego zadania. Planowanie zmian, a następnie obróbka jubilerska zajęła im kilka lat, ale podjęte ryzyko się opłaciło. Po zakończeniu prac klejnot ponownie poddano analizie w laboratorium gemmologicznym GIA, którego eksperci potwierdzili, że jego parametry znacznie się poprawiły. A tym samym wzrosła również jego wartość.

Skąd cena różowego diamentu?

Rahul Kadakia pełniący funkcję International Head of Jewellery w domu aukcyjnym Christie’s powiedział, że Pink Promise Diamond to prawdziwy Picasso w świecie różowych diamentów. Po obróbce zleconej przez Silvera niezwykle rzadki klejnot został bowiem sklasyfikowany przez ekspertów GIA jako fancy vivid pink (fantazyjnie żywy różowy), co jest najwyżej cenioną barwą wśród kamieni szlachetnych. Szacuje się, że zaledwie jeden na 1000 minerałów tego typu otrzymuje taką klasyfikację. Dodatkowo jego czystość to VVS1, a szlif jest owalny. Jest także ozdobą typu IIa, co oznacza, że należy do unikatowej grupy zaledwie 2% naturalnych diamentów wydobywanych na świecie. Ozdabia on biżuterię, w której został otoczony mniejszymi przezroczystymi brylantami. Właśnie w takiej postaci zjawiskowego pierścienia trafił na aukcję w Hong Kongu.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • Edukacja
  • Najsłynniejsi jubilerzy i złotnicy

René Jules Lalique – cykl: najsłynniejsi jubilerzy wszech czasów

8 listopada, 2017
Paweł Jaworski
0 Comments

Był mistrzem secesji, wszechstronnie uzdolnionym artystą, ale także niezłym biznesmenem. Zaprojektowane przez niego wyroby szklane i biżuteria zajmują zaszczytne miejsca w wielu muzeach na całym świecie, a kolekcjonerzy płacą za nie bajońskie sumy. Dowiedzcie się więc, jak wyglądała droga do sławy francuskiego artysty René Julesa Lalique’a.

Wykształcenie przede wszystkim – gdzie pobierał nauki René Julesa Lalique?

Przyszły projektant biżuterii i produktów szklanych urodził się 6 kwietnia 1860 roku w niewielkiej miejscowości Ay w regionie Marne we Francji. Kiedy miał dwa lata, jego rodzice zadecydowali o przeprowadzce na przedmieścia Paryża. Tam chłopiec dorastał i zdobywał wykształcenie. W wieku 12 lat, w 1872 roku, wstąpił do Collège Turgot, gdzie uczył się różnych technik rysunku. Szybko dostrzeżono jego talent plastyczny, dlatego w latach 1874-1876 uczęszczał też na wieczorne zajęcia w paryskiej Szkole Sztuk Pięknych. Następnie spędził dwa lata w londyńskiej Crystal Palace School of Art Sydenham.

Rene-Jules-Lalique

Złotnicza praktyka

W tym samym czasie, dwa lata po śmierci ojca, postanowił również wykorzystać swoje zdolności i rozpocząć zdobywanie doświadczenia zawodowego. Podjął pracę jako praktykant w paryskiej pracowni złotniczej wybitnego i cenionego wówczas jubilera Louisa Aucoca. Tam zdobył wiedzę, która pomogła mu w przyszłości rozwinąć własny biznes. Bardzo chętnie uczył się sztuki handlu, ale jednocześnie utwierdził się też w przekonaniu, że jubilerstwo jest tym, co chce robić i z czym zwiąże swoje życie zawodowe.

Praca dla najlepszych

Wyjazd do Wielkiej Brytanii i praktyka zdobyta u Louisa Aucoca w połączeniu z talentem Lalique’a musiały doprowadzić do sukcesu. Po powrocie do Francji młody jubiler rozpoczął pracę jako niezależny artysta. Podpisywał umowy z takimi jubilerskimi sławami, jak marki Cartier czy Boucheron, aby projektować im biżuterię. Projekty Lalique’a świetnie się sprzedawały, ale nie były sygnowane jego nazwiskiem, dlatego po kilku latach pracy freelancerskiej jubiler postanowił stworzyć własną firmę. Udało się to w 1885 roku, w którym na paryskim rynku pojawiły się pierwsze klejnoty i ozdoby szklane podpisane nazwiskiem Lalique’a.

Mistrz art nouveau

Decyzja o stworzeniu własnej marki okazała się strzałem w dziesiątkę. Już pięć lat po starcie tego biznesu – w 1890 roku – René Jules Lalique został uznany za jednego z najlepszych francuskich projektantów biżuterii w stylu art nouveau (secesyjnym). W tym samym roku otworzył własny salon jubilerski w modnej paryskiej dzielnicy zlokalizowanej w pobliżu opery. Jego dzieła można było również kupić w sklepie Samuela Binga „Maison de l’Art Nouveau”. Dzięki temu Lalique szybko zdobył jubilerską sławę, a także rzesze klientów, którzy docenili jego talent oraz oryginalny styl. Uważano nawet, że nazwisko jubilera jest synonimem wyjątkowej kreatywności. W projektowanej biżuterii łączył metale szlachetne z oryginalnymi, nietypowymi kamieniami pochodzenia naturalnego, a także ze szkłem, kością słoniową, perłami czy też kolorową emalią. Dzięki temu w 1900 roku uczestnicy paryskiej wystawy Exposition Universelle uznali jego dzieła za najlepsze przykłady ówczesnego wzornictwa.

Wszechstronnie uzdolniony – René Julesa Lalique nie był tylko jubilerem

Oprócz biżuterii Lalique projektował również tkaniny oraz wzory tapet. Jego drugą największą pasją było jednak tworzenie wyrobów wykonanych ze szkła artystycznego. Niektórzy uważają nawet, że przyniosły mu one większą sławę niż jubilerstwo. Szczególnie lata 20. XX wieku okazały się przełomowe – artysta został wtedy doceniony za projekty szklane w stylu art déco. W obu dziedzinach sztuki Francuz upodobał sobie jednak podobne motywy przewodnie. Były nimi nawiązania do natury – kwiaty, liście i inne rośliny. Stały się one nawet cechą charakterystyczną twórczości Lalique’a. Z czasem zaczął on łączyć też obie pasje – w ten sposób powstała unikatowa wówczas biżuteria (np. broszki czy wisiorki) ozdobiona szkłem lub nawet w całości z niego wykonana.

Wizjoner i wynalazca

Lalique nie tylko projektował wyroby ze szkła. Nie ustawał też w staraniach, aby produkować je na skalę masową, tak by eleganckie szklane przedmioty codziennego użytku przestały być dobrem luksusowym i zagościły w domach przedstawicieli klasy średniej. Mówi się nawet, że to właśnie on „przyniósł szklankę do domu zwykłych ludzi”. Opracował bowiem takie techniki przemysłowe, które umożliwiły przyspieszenie produkcji oraz obniżenie jej kosztów. Dzięki temu ruszyła ona na dużą, nieznaną dotychczas skalę, a Lalique przyczynił się w ten sposób do rozwoju XX-wiecznej rewolucji przemysłowej.

Muzealne eksponaty

Biżuterię autorstwa Lalique’a chętnie nosiły współczesne gwiazdy, na przykład słynna francuska aktorka Sarah Bernhardt. Jego działalność artystyczna została również doceniona przez muzealników. Dzięki temu jego dzieła można podziwiać w wielu muzeach na całym świecie, między innymi w Muzeum Galusta Gulbenkiana w Lizbonie, Muzeum Lalique’a i Muzeum Sztuki Dekoracyjnej we Francji, Schmuckmuseum Pforzheim w Niemczech, Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, Rijksmuseum w Amsterdamie czy też w Metropolitan Museum i Corning Museum w Nowym Jorku. Jeśli więc odwiedzicie którąś z tych instytucji, wypatrujcie eksponatów autorstwa słynnego Francuza.

W gronie najbardziej zasłużonych

René Jules Lalique został oficjalnie doceniony przez Francuzów. W 1897 roku uhonorowano go prestiżowym odznaczeniem – krzyżem Kawalera Legii Honorowej – za kolekcję ozdób wystawionych na Światowych Targach w Brukseli. Jest ono nadawane obywatelom Francji, którzy w szczególny sposób przyczynili się do rozsławienia oraz rozwoju kraju. W tym samym roku za zaprojektowane ozdobne grzebienie z kości słoniowej i rogu otrzymał również główną nagrodę podczas paryskiej wystawy biżuterii. W 1900 roku 50 milionów zwiedzających mogło natomiast podziwiać ozdoby autorstwa Lalique’a na paryskiej wystawie Exposition Universelle.

Artysta zmarł podczas II wojny światowej – 1 maja 1945 roku w Paryżu. Wtedy zarządzanie firmą przejął jego syn Marc. W 1977 roku również córka Marca Marie-Claude Lalique zajęła się projektowaniem ozdób ze szkła. Firma René Julesa istnieje więc do dziś, ale obecnie skupia się na wytwarzaniu drobnych przedmiotów wykonanych z kryształu.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • ciekawostki
  • Tradycje zaręczynowe na Świecie

Tradycje zaręczynowe w Brazylii – romantycznie? Nic z tych rzeczy!

8 listopada, 2017
Paweł Jaworski
0 Comments

Tropikalny kraj słynący z pięknych plaż, największego na świecie karnawału i gwiazd piłki nożnej. Brazylia – bo właśnie o niej mowa – kojarzy się też z płomiennymi uczuciami (w końcu to tu powstaje wiele telenowel). Mogłoby się więc wydawać, że zwyczaje związane z zaręczynami są równie romantyczne i wyjątkowe. I o ile rzeczywiście można je nazwać wyjątkowymi, o tyle zazwyczaj mocno odbiegają od naszego wyobrażenia o romantycznych chwilach. Poznajcie najciekawsze tradycje zaręczynowe z Brazylii.

Różne zwyczaje na różnych etapach związku – poznaj brazylijskie tradycje

Brazylijczycy przestrzegają wielu norm społecznych, jeśli chodzi o zaręczyny i ślub. Noszenie obrączki czy pierścionka zaręczynowego również jest obwarowane różnymi zasadami, które nie są znane w Europie. Znaczenie mają materiał, z którego została wykonana ta biżuteria, sposób oraz okoliczności jej zakupu, a także palec, na którym jest noszona. Warto dodać, że zakładają ją nie tylko kobiety. W Brazylii również panowie nie stronią od drogich lub mniej kosztownych, symbolicznych ozdób.

Pierwsza obietnica miłości

Zanim zakochani się zaręczą, wcześniej noszą na prawej dłoni tak zwane „pierścienie obietnicy” (anel de compromisso). Są to ozdoby wykonane ze srebra lub stali, zakładane zarówno przez kobietę, jak i mężczyznę. Bardziej przypominają obrączki niż pierścionki zaręczynowe i wyglądają podobnie w wersji dla pań i panów. Nie oznaczają też, że para w przyszłości weźmie ślub, chociaż oczywiście może się tak stać. Są jedynie symbolem ich uczucia rozwijającego się w danym momencie – tu i teraz. Do poważniejszych deklaracji służy natomiast inna biżuteria.

Nowa tradycja – wiele niewiadomych

Zwyczaj noszenia pierścieni obietnicy jest dość nowy, dlatego nie ma szczegółowych zasad, jaka biżuteria i kiedy powinna zostać podarowana. Niektórzy zaczynają ją nosić po dwóch latach od pierwszej randki, inni już po dwóch miesiącach, a jeszcze inni nie zakładają jej wcale. Czasem wybierają również grawer – datę pierwszego spotkania, imię ukochanej i ukochanego lub inicjały obojga. Znaczenie ma również to, że tę nową tradycję szczególnie upodobali sobie młodzi Brazylijczycy, których często nie stać na pierścionek z brylantem za kilka tysięcy dolarów. Dlatego wybierają symboliczne, tańsze ozdoby.

Romantyczne oświadczyny? Niekoniecznie

Mimo że mieszkańcy Ameryki Południowej kojarzą nam się z ognistym temperamentem i płomiennymi uczuciami, większość Brazylijczyków nie zaręcza się w zjawiskowo romantycznych okolicznościach. Propozycja zamążpójścia nie jest również zaskoczeniem dla przyszłej panny młodej. Zaręczyny są najczęściej poprzedzone długimi rozmowami o wspólnej przyszłości. Ich wynikiem jest w końcu wspólna decyzja – pobieramy się. Następnie zakochani spotykają się z całą rodziną, aby poinformować ją o swoich planach matrymonialnych. Mało spektakularnie, prawda?

W roli głównej… osioł

Kolejnym zaskakującym zwyczajem, który nie ma nic wspólnego z naszymi wyobrażeniami o miłości i zaręczynach, jest wyzwanie stawiane przed przyszłym panem młodym. Brazylijska tradycja głosi, że zanim wstąpi on w związek małżeński, a rodzina jego wybranki zaakceptuje go jako przyszłego zięcia, musi on… oswoić dzikiego osła. Jeśli mu się to uda, zostanie uznany za odpowiedniego kandydata na męża, który poradzi sobie ze zmiennymi humorami i uporem przyszłej żony. W końcu nawet u nas znane jest porównanie „uparty jak osioł”. A brazylijskie narzeczone nie mają nic przeciwko takiej symbolice.

wild donkey

Biżuteria zaręczynowa dla niej i dla niego

Ciekawą odmianą od znanej nam tradycji są również brazylijskie pierścionki zaręczynowe. Zazwyczaj są one bowiem wybierane przez oboje zakochanych i zakładane zarówno przez przyszłą żonę, jak i męża. Powinny też być wykonane ze złota. Noszą oni te ozdoby przed ślubem, na palcu serdecznym prawej dłoni, jako znak, że planują wspólne zamążpójście. Podobnie odbywa się to w sąsiednim kraju – Argentynie. Po wstąpieniu w związek małżeński można pozostawić te ozdoby lub zamienić je na tradycyjne obrączki. Różnica jest taka, że po wypowiedzeniu sakramentalnego „tak” ozdoba ta powinna znaleźć się na palcu serdecznym lewej dłoni. Kolejną różnicą jest grawerowanie na obrączkach imion nowożeńców – żony na ozdobie męża i odwrotnie. Zwyczaj nakazuje również, że po 25 latach małżeństwa (tzw. srebrnej rocznicy) małżonkowie powinni zmienić tę biżuterię na nową.

A co z pierścionkiem zaręczynowym?

Tak popularny u nas pierścionek zaręczynowy z brylantem nie jest w Brazylii powszechnie używany. Czasem zdarza się, że przyszła panna młoda otrzymuje go od swojego ukochanego. Zwyczaj ten jest jednak uważany za tradycję zaczerpniętą ze Stanów Zjednoczonych i z hollywoodzkich filmów o miłości. Wielu Brazylijczyków twierdzi również, że nie jest to najlepszy pomysł ze względu na wysoki poziom przestępczości w kraju. Ostrzegają oni, że noszenie pierścionka z diamentem na co dzień jest zbyt niebezpieczne, ponieważ zwiększa ryzyko kradzieży tej cennej ozdoby. Obcokrajowcom, którzy chcą poślubić Brazylijkę i oświadczyć się jej zgodnie z tradycją ze swojego kraju, poleca się nawet zakup dwóch rodzajów biżuterii – skromnej, która będzie noszona codziennie, i bogato zdobionej, zakładanej na specjalne okazje.

Zaręczyny – i co dalej?

Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, na brazylijskim ślubie może być kilka druhen i drużbów. W przeciwieństwie do amerykańskiej tradycji, Brazylijczycy nie wybierają jednak tych osób zaraz po zaręczynach. Mimo że są oni mentorami i najważniejszymi pomocnikami pary młodej, dopiero kilka dni, kilka godzin lub nawet chwilę przed ślubem dowiadują się, że będą pełnić tak ważną funkcję. Zdecydowanie inaczej wygląda też wieczór panieński przyszłej żony. W naszej tradycji jest to huczna zabawa organizowana przez jej druhnę. W Brazylii szczęśliwą narzeczoną opiekuje się natomiast jej rodzina, a przygotowanie do ślubu zajmuje cały poprzedzający go dzień. Ma on upłynąć na rozpieszczaniu panny młodej, która zazwyczaj spędza go w spa. Masaże, zabiegi odnowy biologicznej i inne upiększające oraz relaksacyjne rytuały mają przygotować ją do tego ważnego wydarzenia.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • DIAMOND STORIES
  • Edukacja

Kiedy najlepszy czas na zaręczyny?

12 października, 2017
Paweł Jaworski
0 Comments

Pomysłów na zaręczyny jest wiele – kolacja z okazji rocznicy rozpoczęcia związku, odwiedzenie symbolicznego miejsca ważnego dla zakochanych, wymarzone wakacje w tropikach, a dla tradycjonalistów również wizyta u rodziny podczas jednego ze świąt. Jest jednak taki czas w roku, kiedy najwięcej mężczyzn decyduje się na oświadczyny. Jaka data jest więc uznawana przez nich za najbardziej odpowiednią do zadania swojej ukochanej tego ważnego pytania? Podpowiadamy, że wbrew pozorom nie są to Walentynki.

Oświadczyny w święta Bożego narodzenia

Czas płomiennych deklaracji, czyli zaręczyny w grudniu

Według badania wykonanego na zlecenie brytyjskiej firmy ChilliSauce, w ciągu całego roku najpopularniejszym dniem zaręczyn jest Wigilia Bożego Narodzenia. I mimo że najwięcej ślubów odbywa się dopiero latem, to aż 31% ankietowanych właśnie od tego chłodnego grudniowego wieczoru zaczęło planowanie swojego wesela. Dopiero na drugim miejscu znalazło się obchodzone 14 lutego święto zakochanych (22% ankietowanych zaręczyło się lub chciałoby się zaręczyć właśnie wtedy). Jak pokazało badanie, grudzień jest jednak jeszcze bardziej gorącym okresem, jeśli chodzi o oświadczyny – na trzeciej pozycji pod względem popularności uplasowała się bowiem noc sylwestrowa (18%), a pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia również zdobył sporo uznania wśród ankietowanych.

Różna płeć – różne zdanie

Co ciekawe, inną opinię na temat najlepszego dnia do oświadczyn mieli biorący udział w badaniu mężczyźni, a innego zdania były kobiety. 24 grudnia zdobył uznanie aż jednej trzeciej panów. Można więc przypuszczać, że są oni bardziej przywiązani do tradycji, a czas spędzany z rodziną jest dla nich niezwykle ważny, dlatego chcieliby wykorzystać go do tak ważnej deklaracji. Większość pań zdecydowała natomiast, że wolałaby usłyszeć to ważne pytanie w Walentynki. Tę datę wybrało 23% ankietowanych płci żeńskiej, co pokazało, że kobiety są bardziej romantyczne i symboliczne święto zakochanych ma dla nich większe znaczenie. Jeśli więc planujecie oświadczyć się swojej wybrance, weźcie również pod uwagę tę opinię i zastanówcie się, czy ukochana nie podzieliłaby zdania pań biorących udział w badaniu.

Pierścionki zaręczynowe Michelson Diamonds

Internauci również wybrali grudzień miesiącem zaręczyn

Biorąc pod uwagę wyniki powyższej ankiety, można by przypuszczać, że media są zarządzane przez mężczyzn, ponieważ grudzień od lat jest uznawany za miesiąc zaręczyn. Do podobnych wniosków doszli użytkownicy Facebooka. Po zebraniu publikowanych w tym portalu społecznościowym zaręczynowych statusów od 2,6 miliona internautów z całego świata okazało się, że najwięcej z nich – bo aż 30% – zaręczyło się w listopadzie i grudniu. Najczęściej wymienianą datą była zaś właśnie Wigilia Bożego Narodzenia. Na kolejnych pozycjach znalazły się też 25 grudnia, sylwester oraz Walentynki. Jeśli więc wy również chcecie oświadczyć się swojej ukochanej pod koniec tego roku, najwyższa pora, aby znaleźć pierścionek zaręczynowy oraz zaplanować czas i okoliczności zaręczyn.

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
  • DIAMOND STORIES
  • Edukacja

Chytry dwa razy traci, czyli historia sprzedaży Lesedi La Rona

2 października, 2017
Paweł Jaworski
0 Comments

Nieco ponad rok temu opisywaliśmy wam diament o wdzięcznej nazwie Lesedi La Rona. Wydobyty w Botswanie kamyk ma rekordową masę 1109 karatów. Aukcja która odbyła się w czerwcu 2016 roku była poprzedzona potężną kampanią marketingową, w którą zaangażowały się wiodące światowe media. Niestety aukcja się nie powiodła i diament nie osiągnął ceny minimalnej 70mln $.

NEW YORK, NY - MAY 04: The 1109-carat rough Lesedi La Rona diamond, the biggest rough diamond discovered in more than a century, sits in a display case at Sotheby's on May 4, 2016 in New York City. The stone was found by Lucara Diamond Corp. last year at its Karowe mine in Botswana. The diamond, which is nearly the size of a tennis ball at 66.4 x 55 x 42mm and is believed to be about 2.5 billion to 3 billion years old, was named "Our Light" in the local Tswana language. Lesedi La Rona will be offered at auction in London on June 29 and be on display at Sotheby's New York. The diamond could sell for $70 million or more. (Photo by Spencer Platt/Getty Images)

O samym diamencie nie będę się dzisiaj rozpisywał. Ciekawych odsyłam do artykułu. Tylko krótkie zestwienie faktów i dat:

16 listopada 2015 – diament o msie 1111 karatów został wydobyty w kopalni Karowe w Botswanie należącej do Lucara Diamond Corporation

18 listopada 2015 – oficjalna informacja zostaje upubliczniona przez przedstawicieli spółki. Diament po czyszczeniu stracił dwa karaty i finalnie waży 1109 karatów

Od tego momentu rozpoczęła się intensywna kampania marketingowa. Diament okrzyknięto największym jaki został wydobyty w ostatnim stuleciu. Dodatkowo nieoszlifowany kryształ został przebadany przez zewnętrzne laboratorium gemmologiczne GIA, które potwierdziło jego wyjątkową barwę i czystość. Kolejne określenia – diament wielkości piłeczki tenisowej, drugi Cullinan, „nasze światło” rozpalały wyobraźnię i skupiały uwagę coraz to szerszej publiczności. Pamietam apogeum tej gorączki tuż przed aukcją, kiedy to Lupara poinformowała o fakcie ubezpieczenia diamentu na kwotę 100 mln $. Miało to stanowić potwierdzenie oczekiwanej ceny za diament.

29 czerwca 2016 roku w domu aukcyjnym Sotheby’s odbyła się aukcja Lesedi La Rona. Mimo wszelkich zabiegów speców od reklamy i Public Relation diament nie zmienił właściciela. Pisano, że diament zawiódł i inne podobne frazesy.

W zeszłym tygodniu media obiegła informacja o sukcesie Lupara Diamond Corporation. Lesedi La Rona został sprzedany. Nabywca, brytyjska firma Graff Diamonds zapłaciła za niego 53 mln $.

I teraz czas na krótkie podsumowanie – nie wiem jak dla Was, ale czy sprzedaż diamentu taniej o 8 mln $ to sukces??? Skąd ta kwota zapytacie – otóż na nieudanej aukcji w 2016 roku kupiec oferował 61 mln $ za diament. Wnioski pozostawiam Wam 🙂

Continue Reading
  • Email
  • Facebook
  • Twitter
  • Pinterest
  • Google+
1 … 4 5 6 7 8 … 15

Ostatnie wpisy

  • Tiffany Blue Book 2025: Sea of Wonder – luksusowa biżuteria inspirowana oceanem
  • Pierścionki Zaręczynowe, Które Zachwycają – Jak Je Tworzymy?
  • Trendy w pierścionkach zaręczynowych na 2024 rok oraz prognozy na 2025
  • Skąd się biorą największe diamenty na świecie
  • Or Bleu Kolekcja Boucheron

Archiwa

  • maj 2025
  • grudzień 2024
  • październik 2024
  • wrzesień 2024
  • sierpień 2024
  • kwiecień 2024
  • marzec 2024
  • luty 2024
  • październik 2023
  • wrzesień 2023
  • sierpień 2023
  • lipiec 2023
  • maj 2023
  • kwiecień 2023
  • marzec 2023
  • wrzesień 2022
  • czerwiec 2022
  • październik 2021
  • listopad 2020
  • grudzień 2019
  • październik 2019
  • wrzesień 2019
  • sierpień 2019
  • maj 2019
  • marzec 2019
  • październik 2018
  • wrzesień 2018
  • sierpień 2018
  • czerwiec 2018
  • maj 2018
  • marzec 2018
  • luty 2018
  • styczeń 2018
  • grudzień 2017
  • listopad 2017
  • październik 2017
  • wrzesień 2017
  • lipiec 2017
  • czerwiec 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • luty 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • lipiec 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • styczeń 2016
  • grudzień 2015
  • listopad 2015
  • październik 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • lipiec 2015

Kategorie

  • ciekawostki
  • Diamentowe historie
  • DIAMOND STORIES
  • Edukacja
  • Moda w biżuterii
  • Najsłynniejsi jubilerzy i złotnicy
  • Najsłynniejsi szlifierze diamentów
  • Najsłynniejsze diamenty świata
  • Najsłynniejsze kolekcje biżuterii
  • Nasza biżuteria
  • Tradycje zaręczynowe na Świecie
  • Uncategorized

Copyright Michelson Diamonds, 2015
Pierścionki zaręczynowe, obrączki ślubne.