Comments
We wtorek 4 kwietnia wszyscy kolekcjonerzy oraz wielbiciele kamieni szlachetnych będą z zapartym tchem obserwować aukcję „Magnificent Jewels and Jadeite” organizowaną przez Sotheby’s i odbywającą się w Hong Kongu. Prawdziwą gwiazdą tego wydarzenia jest wyjątkowy różowy diament o nazwie Pink Star. Jego unikatowa masa wynosząca 59,60 karata oraz inne cechy charakterystyczne sprawiły, że ma on szansę pobić rekord sprzedaży klejnotów tego typu.
Zachwyt ekspertów z GIA
Imponujący klejnot w szlifie owalnym w 2016 roku został poddany wnikliwej analizie specjalistów ze słynnego laboratorium gemmologicznego GIA. Barwę ozdoby sklasyfikowano wtedy jako fantazyjnie żywą różową (fancy vivid pink), zaś jej czystość jako internally flawless, co oznacza, że jest ona idealnie przejrzysta i nie posiada żadnych rys czy skaz wewnętrznych, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jej blask. Do tego raportu dodano również specjalne oświadczenie, w którym eksperci z GIA przyznali, że Pink Star jest największym naturalnym różowym diamentem typu IIa, jaki kiedykolwiek mieli okazję badać. Ta opinia zadziałała o wiele lepiej niż niejedna reklama kamieni szlachetnych, a informacja o największym różowym klejnocie wszech czasów obiegła media na całym świecie.
Lata pracy najlepszych szlifierzy
Prace nad obróbką jubilerską 132,50-karatowego diamentowego samorodka trwały aż dwa lata. Jego cięcia i szlifowania podjęli się doświadczeni jubilerzy pracujący w firmie Steinmetz Diamonds. Wcześniej wykonali jednak ponad 50 syntetycznych modeli, które pomogły im wybrać najlepszy szlif podkreślający unikatowe cechy Pink Star. W maju 2003 roku podczas Grand Prix Monako uczestnicy tego wydarzenia mieli okazję podziwiać oszlifowany już, 59,60-karatowy kamień noszący wtedy nazwę Steinmetz Pink. Zaprezentowała go słynna supermodelka Helena Christensen. Wzbudził ogromne zainteresowanie na całym świecie, ponieważ tak duże różowe diamenty występują w przyrodzie naprawdę rzadko.
Ile może kosztować Pink Star?
Pierwsza sprzedaż tego słynnego kamienia miała miejsce w 2007 roku. Wtedy właśnie zmienił on swoja nazwę na Pink Star. Nie wiadomo jednak, jaką kwotę zapłacił za niego nowy właściciel. Wypożyczał on ozdobę na wiele wystaw, dzięki którym zdobywała ona coraz większą popularność. Eksperci z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie szacują, że dziennie mogło oglądać ten kamień nawet 70 tysięcy osób. Obecnie jest on osadzony w delikatnym pierścionku wykonanym z platyny – i właśnie w takiej postaci pojawi się na aukcji w Hong Kongu. Eksperci są na razie ostrożni w swoich przewidywaniach, ale wszyscy pamiętają światowy rekord, jaki w listopadzie 2010 roku na aukcji w Genewie pobił inny różowy kamień. 24,78-karatowy Graff Pink – bo właśnie o nim mowa – został sprzedany za imponującą kwotę 46,16 miliona dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że Pink Star jest ponad dwa razy większy, jest wielce prawdopodobne, że okaże się jeszcze droższy i tym samym stanie się nowym rekordzistą.
Został wydobyty w czasach południowoafrykańskiej diamentowej gorączki, ale jego nietypowy kształt sprawił, że przez co najmniej pół wieku nikt nie podjął się jego obróbki jubilerskiej. Na czym polegała trudność? Poniżej znajdziecie odpowiedź na to i wiele innych pytań dotyczących diamentu Kimberley.
Dlaczego Kimberley?
Nazwa tego niezwykle rzadkiego, XIX-wiecznego klejnotu nie pochodzi od imienia ani nazwiska żadnego z jego właścicieli. Powstała, aby upamiętnić jedną z najsłynniejszych kopalni diamentów i największą znajdującą się w Prowincji Przylądkowej Północnej w Republice Południowej Afryki. Rozpoczęła ona swoją działalność w 1869 roku, a już po kilku miesiącach odkryto tam pierwsze kamienie szlachetne. Również Kimberley został najprawdopodobniej znaleziony podczas trwającej w drugiej połowie XIX wieku diamentowej gorączki. Nazwę słynnej kopalni stworzono z kolei, aby upamiętnić ówczesnego sekretarza stanu do spraw kolonii Wielkiej Brytanii, Johna Wodehouse?a, pierwszego hrabiego Kimberley. Można więc rzec, że klejnot ten pośrednio nazwano na cześć tego brytyjskiego polityka.
Odkrycie słynnego diamentu
Nie wiadomo dokładnie, kiedy wydobyto Kimberley. Szacuje się, że miało to miejsce między 1869 ? początkiem działalności legendarnej kopalni ? a 1871 rokiem, czyli w czasie, na który przypada słynna diamentowa gorączka. Intensywnie przeszukiwano wtedy okolice Kimberley oraz znajdowano wiele cennych kamieni szlachetnych. Poszukiwania te były jednak bardzo chaotyczne, a zapanowano nad nimi dopiero w 1871 roku, kiedy to 17 listopada na miejsce przybyli komisarze kolonialni, którzy mieli sprawować opiekę nad tym niezwykle urodzajnym terytorium. Wtedy zaczęto ewidencjonować wszystkie diamentowe znaleziska i stąd też wiadomo, że Kimberley musiał zostać wydobyty wcześniej.
Charakterystyczna szampańska barwa
Również oryginalny kolor wyraźnie wskazuje na południowoafrykańskie pochodzenie tego klejnotu. W pierwszych latach produkcji diamentów w RPA ? od 1860 do 1890 roku ? wydobywano głównie samorodki w odcieniach żółtym, brązowym lub w różnych kombinacjach tych barw. Były one znane jako seria ?Cape?. Początkowo uważano je za gorsze jakościowo niż ich idealnie przezroczyste odpowiedniki, dlatego też miały niższą cenę. Zyskały na popularności dopiero w 1889 roku, kiedy to irański monarcha Naser ad-Din Szah Kadżar nabył całą kolekcję tych klejnotów podczas swojej podróży do Europy. Szach był zachwycony kolorem brylantów, dzięki czemu inni również zaczęli patrzeć na nie przychylniejszym okiem, a ich wartość rynkowa wzrosła.
W kolekcji rosyjskich władców
Wielu ekspertów uważa, że Kimberley zasilił niezwykle bogate zbiory rosyjskich władców. Jak tam trafił oraz jaką drogę przebył z Afryki, aby pojawić się na innym kontynencie? Na przełomie XIX i XX wieku niekwestionowanym liderem w obróbce jubilerskiej diamentów był Amsterdam. To tam przywożono większość wydobytych w RPA klejnotów, które następnie poddawano cięciu i szlifowaniu, aby trafiły do kolekcjonerów na całym świecie. Taką drogę przebył również Kimberley, ale nie poddano go obróbce najprawdopodobniej z powodu wydłużonego i płaskiego kształtu, który nie nadawał się do tradycyjnego europejskiego cięcia. Wtedy kamieniem zainteresowali się rosyjscy handlarze, którzy zakupili go w imieniu cara. Następnie klejnot przewieziono do skarbca znajdującego się w Pałacu Zimowym w Petersburgu.
Niejasna historia diamentu
Niektórzy historycy uważają jednak, że Kimberley nigdy nie trafił do kolekcji rosyjskich klejnotów koronnych. Gdyby bowiem tak się stało, najprawdopodobniej nie znalazłby się w 1921 roku na zachodzie Europy. Rosyjską biżuterię przeniesiono bowiem do podziemnego skarbca mieszczącego się w kremlowskiej zbrojowni w Moskwie natychmiast po wybuchu I wojny światowej. Ta cenna kolekcja została ponownie odkryta dopiero w 1922 roku, czyli rok po obróbce jubilerskiej Kimberley. Dlatego inna teoria mówi, że znalazł się on w zbiorach jednego z rosyjskich arystokratów, który postanowił uciec z kraju, a następnie sprzedać diament podczas rewolucji bolszewickiej w 1917 roku. Jest to o tyle prawdopodobne, że taką samą drogę przebyło w tym czasie wiele innych rosyjskich klejnotów, między innymi perłowy naszyjnik Katarzyny Wielkiej, 42,92-karatowy brylant Tereschenko czy też legendarna perła La Pelegrina.
Charakterystyka kamienia
Znaleziony w XIX wieku diamentowy samorodek miał masę 490 karatów oraz kolor szampana (połączenie jasnopomarańczowego, żółtego oraz szarego). Ten duży, wydłużony, płaski klejnot poddano obróbce jubilerskiej dopiero w 1921 roku, a w wyniku tych prac jego masa zmniejszyła się do 70 karatów. Ponownemu cięciu i szlifowaniu poddano go w 1958 roku, aby poprawić jego proporcje oraz jasność. Wtedy trafił on do mieszczącej się w nowojorskiej Piątej Alei firmy Baumgold Bros. Jej specjaliści nadali diamentowi perfekcyjny szmaragdowy szlif oraz masę wynoszącą 55,09 karata.
Pierwsi znani właściciele
Do dziś nie wiadomo, kto został nowym właścicielem oszlifowanego Kimberley w 1921 roku. Anonimowy nabywca cieszył się nim do 1958 roku, kiedy to klejnot został sprzedany przedstawicielom firmy Baumgold Bros. Dzięki pracom jej szlifierzy zyskał on doskonały kształt i do dziś jest uznawany za najlepiej oszlifowany diament w szlifie szmaragdowym na świecie. Bracia Baumgold wycenili wtedy wartość kamienia na 500 tysięcy dolarów. Następnie ruszył on w światową trasę, podczas której był pokazywany na wielu wystawach. Gościł między innymi w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku czy też w Diamentowym Pawilonie w Johannesburgu.
Ostatnia transakcja
W 1971 roku bracia Baumgold postanowili sprzedać słynny klejnot, a w wyniku tej transakcji jego nowym właścicielem został Bruce F. Stuart ? przedsiębiorca, prawnuk założyciela marki Carnation Company oraz właściciel firmy Elbridge Amos Stuart. Kimberley umieszczono w kolekcji Bruce F. Stuart Trust, z której ponownie był wypożyczany do nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej. Diament można było tam podziwiać między innymi na wystawie odbywającej się od lipca 2013 do czerwca 2014 roku.
Uważa się, że jest on najbardziej znanym z najsłynniejszych diamentów świata. Na przestrzeni lat powstało wiele mitów o nim, ale faktem jest, że rząd Indii do dziś nie ustaje w staraniach o odzyskanie tego legendarnego klejnotu. Dowiedzcie się więc, co jest prawdą, a co fałszem w historii kamienia Koh-i-Noor.
Charakterystyka klejnotu
Początkowo 186-karatowa ozdoba była własnością władców Indii, później Persji oraz Afganistanu. Następnie trafiła w ręce Brytyjczyków i zasiliła potężny zbiór brytyjskich klejnotów koronnych. Wtedy właśnie poddano ją ponownie obróbce jubilerskiej, w wyniku której zyskała doskonale owalny szlif oraz masę wynoszącą 108,93 karata. W ten sposób diament stracił niemal 43% swojej pierwotnej wielkości. Poprawiły się za to jego inne cechy charakterystyczne, dzięki czemu obecnie jest on klejnotem o barwie klasy D oraz wyjątkowej czystości, z której słyną historyczne kamienie wydobywane w Indiach.
Dlaczego Koh-i-Noor?
Nazwa, pod którą diament był znany przed zdobyciem Delhi i Agry przez szacha Nadira w 1739 roku, nie jest znana. Zwykło się więc uważać, że to właśnie ten władca nadał klejnotowi to określenie, które obowiązuje do dziś. Na widok zjawiskowego kamienia szach miał bowiem wykrzyknąć ?Koh-i-Noor!?, co znaczy ?góra światła?. Ta krótka charakterystyka brylantu okazała się tak trafna, że przyjęła się jako jego oficjalna nazwa.
Najstarszy diament świata?
Według wielu ekspertów Koh-i-Noor może być nawet najstarszym brylantem w historii, a jego losy sięgają 3000 lat przed naszą erą. Pierwsze wzmianki o tym klejnocie pojawiły się jednak ?dopiero? w drugiej połowie XIII wieku. Jako łup wojenny przechodził on z rąk do rąk kolejnych władców na kontynencie azjatyckim. W 1851 roku trafił z kolei do kolekcji brytyjskich klejnotów koronnych królowej Wiktorii. Otrzymała ona ten cenny podarunek od jego ostatniego właściciela i władcy Pungabu ? maharadży Ranjita Singha.
Tajemnicze pochodzenie
Wczesna historia tego słynnego klejnotu jest owiana tajemnicą. Pierwszy raz pod tą nazwą pojawił się dopiero w 1739 roku, kiedy to szach Nadir splądrował bogactwa Agry i Delhi. Wiele teorii mówi jednak, że przed tym wydarzeniem kamień mógł być znany pod nazwą Baburnama i został wielokrotnie opisany w pamiętnikach Babura tworzonych przez samego cesarza w latach 1526-1530. Eksperci zakładają też, że Koh-i-Noor wydobyto w południowych Indiach, ponieważ w tym regionie znaleziono wiele historycznych diamentów. Żadna z tych teorii nie została jednak jednoznacznie udowodniona.
Kilka tysięcy lat
Jeden z ciekawszych scenariuszy na temat Koh-i-Noor mówi, że brylant ten może mieć nawet ponad 5000 lat i był wymieniany w pismach sanskryckich jako Syamantaka. Hinduiści uważają także, że sam bóg Kryszna otrzymał ten diament od Jambavanthy, którego córkę Jambavati następnie poślubił. Potem jednak kamień został skradziony Krysznie, kiedy ten spał. Inne źródło podaje zaś, że klejnot ten odkryto w 3200 roku przed naszą erą, w suchym korycie rzeki Mahanadi.
Miejsce wydobycia diamentu
Jeśli założymy, że Koh-i-Noor wydobyto w XIII wieku, to nie może on pochodzić z kopalni Kollur w pobliżu Golkondy, która powstała ona dopiero w połowie XVI wieku. Kolejnym prawdopodobnym miejscem wydobycia mogłoby być miejsce zwane Sambalpur położone nad brzegiem rzeki Mahanadi w centralnych Indiach. Zdobyło ono popularność jako źródło diamentów już w 60 lub 90 roku naszej ery, a pisał o nim nawet grecki historyk Ptolemeusz. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie tam odkryto legendarny kamień.
Pod opieką Brytyjczyków
Pewne jest natomiast, że w XIX wieku Koh-i-Noor trafił do Wielkiej Brytanii. Stało się to na mocy traktatu z Lahore, który po stronie korony brytyjskiej podpisał gubernator generalny Lord Dalhousie. Skarbnik, który przekazywał ozdobę Brytyjczykom, uprzedził ich, że diament był przyczyną wielu zgonów w jego rodzinie, dlatego pozbywa się go z ulgą. Dodał też, żeby podjąć wszelkie środki ostrożności, aby kamień nie upadł, i obchodzić się z nim wyjątkowo delikatnie. Dołożono więc wszelkich starań, aby brylant dotarł bezpiecznie do Wielkiej Brytanii. 3 lipca 1850 roku znalazł się w Pałacu Buckingham.
Bohater Wielkiej Wystawy
Koh-i-Noor był kilkakrotnie bohaterem brytyjskich wystaw diamentów. Pierwsza ? zwana Wielką Wystawą ? odbyła się już w 1851 roku w komnatach Pałacu Kryształowego, który zbudowano w londyńskim Hyde Parku właśnie na tę okazję. Dziennikarz gazety ?Times? napisał wtedy, że słynny diament okazał się bezsprzecznym ?lwem tego wydarzenia?. Wszyscy chcieli go zobaczyć, a przed miejscem, w którym został wystawiony, tworzyły się gigantyczne kolejki, których pilnowały całe zastępy policjantów. Eksperci uznali jednak wtedy, że blask klejnotu nie jest satysfakcjonujący, dlatego podjęto decyzję o jego ponownym cięciu i szlifowaniu.
Kontrowersyjna obróbka jubilerska
Również małżonek królowej Wiktorii książę Albert nie był zadowolony z czystości diamentu. Konsultował swoje wątpliwości z wieloma uczonymi ? zarówno jubilerami, jak i fizykami ? aby znaleźć sposób na maksymalne podkreślenie blasku klejnotu. Został on również poddany licznym analizom w laboratorium Coster w Amsterdamie, którego eksperci orzekli, że ponowna obróbka jubilerska z pewnością poprawi wygląd Koh-i-Noor. Zaraz po tym w Londynie rozpoczęły się niezwykle trudne i czasochłonne prace. Trwały one 38 dni, kosztowały 8 tysięcy funtów, a efektem finalnym była utrata niemal 43% masy diamentu. Wiele osób ? w tym książę Albert ? było rozczarowanych tak dużym zmniejszeniem się klejnotu. W prasie pojawiły się nawet uszczypliwe komentarze, że wydarzenie to potwierdziło, iż w Wielkiej Brytanii sztuka cięcia brylantów niestety wymarła.
Ozdoba królewskich diademów
Królowa Wiktoria była jednak zachwycona otrzymaną ozdobą i zdawała się nie przejmować legendami o pechu, który przynosi kolejnym właścicielom. Zleciła wykonanie zjawiskowego diademu, w którego centralnym miejscu znalazł się Koh-i-Noor otoczony innymi diamentami. Od tego czasu kamień ten był osadzany w każdej kolejnej brytyjskiej koronie, między innymi w tej stworzonej w 1911 roku z okazji koronacji królowej Marii czy też w 1937 roku przed koronacją królowej Elżbiety.
Kamień owiany legendą
Dzięki wiekowi kamienia oraz jego pochodzeniu przez lata powstało wiele legend z nim związanych. Jedna z nich mówi, że Koh-i-Noor zapewnia jego właścicielowi władzę i wyższość nad innymi. W przypadku brytyjskiej rodziny królewskiej władza z pewnością jest faktem. Inna legenda ostrzega, że kamień ten przynosi zgubę każdemu mężczyźnie, który go nosi, ale jednocześnie daje szczęście każdej kobiecie, w której posiadaniu się znajdzie. Do tego twierdzenia pasuje więc teoria, że diamenty są najlepszym przyjacielem właśnie kobiety.
Niektórzy twierdzą również, że Koh-i-Noor jest największym diamentem na świecie. W rzeczywistości zajmuje on jednak dopiero 90. pozycję, a zwiedzający londyńską wystawę są nieraz rozczarowani jego rozmiarem ? szczególnie że znajduje się tuż obok tak dużych kamieni, jak np. 530,2-karatowy Cullinan I czy też Cullinan II o masie 317,4 karata.
Spór o własność diamentu
Mogłoby się wydawać, że Koh-i-Noor na dobre zadomowił się wśród brytyjskich klejnotów koronnych. Rząd Indii nie ustaje jednak w staraniach o odzyskanie tego słynnego diamentu. Pierwszy wniosek o zwrot kamienia został złożony już w 1947 roku. Kolejny wystosowano w 1953 roku, rok po koronacji królowej Elżbiety II. W 1976 roku z podobnymi żądaniami wystąpił premier Pakistanu, ale jego pismo również zostało odrzucone. Władze Indii ponownie podjęły ten niewygodny temat w 2016 roku. Ogłoszono wtedy, że kraj ten dołoży wszelkich starań, aby zwrócono mu przejęty podstępem klejnot. Jak na razie starania te nie dały jednak żadnych efektów.
Rozmowa z Michałem Rogalskim, zawodowym badmintonistą, wielokrotnym medalistą Mistrzostw Polski i Europy:
– Pańskie zamówienie było dosyć ekspresowe, jeśli chodzi o zakup pierścionków zaręczynowych.
MR: Tak, decyzję o zaręczynach podjąłem w Boże Narodzenie. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to szukanie pierścionka zaręczynowego. Nie chciałem kupować go w sieciówkach, wolałem znaleźć dobrego jubilera. Ale ? nie mając żadnego doświadczenia ? nie wiedziałem, że jest to tak złożony proces. Myślałem, że wybiorę pierścionek, od razu go kupię i pojadę na sylwestra.
W czwartek wieczorem przyjechałem do Michelson Diamonds, a samolot do Lizbony mieliśmy w piątek rano. Mimo tak krótkiego czasu udało mi się wybrać bardzo ładny pierścionek, z tym, że kamień był trochę mniejszy, niż planowałem. Umówiliśmy się, że przy zmianie rozmiaru zmienimy też kamień na większy. I udało się ? w piątek rano przyjechałem po pierścionek, a potem udałem się prosto na lotnisko.
– Jak to się stało, że trafił Pan na firmę Michelson Diamonds?
MR: Szukałem w Internecie jubilerów w Warszawie. Na mojej liście znalazło się pięciu, których pierścionki mi się spodobały. Najpierw udałem się do Michelsona i okazało się, że to słuszny wybór. Mimo że pojechałem tam bez wcześniejszego umówienia się na spotkanie, udało mi się załatwić wszystko tak, jak chciałem.
– A jak było z pomysłem na pierścionek zaręczynowy?
MR: Miałem kilka typów, które spodobały mi się w Internecie, więc wybraliśmy taki pierścionek, który najbardziej był do nich podobny i mógł być wykonany już na następny dzień.
– Czy udało się dobrać rozmiar pierścionka?
MR: Kupowałem go dosłownie w ostatniej chwili i nie znałem rozmiaru, jaki nosi moja dziewczyna. Dlatego zrobiliśmy trochę mniejszy, żeby łatwo go było poszerzyć i przy okazji wymienić kamień na większy. Wszystko było z góry zaplanowane, a późniejsza zmiana rozmiaru była nam nawet na rękę.
– Jak wyglądały same zaręczyny? Wiem, że z racji zawodu dużo Pan podróżuje.
MR: Co roku wyjeżdżamy na sylwestra. W zeszłym roku była to Barcelona, dwa lata temu Rzym. Zawsze, kiedy nie startuję w turniejach i mam trochę wolnego, spędzamy czas razem. Chcemy go fajnie wykorzystać, więc wyjeżdżamy do europejskich miast, w których jest trochę cieplej niż w Polsce. Dlatego ten wyjazd nie wzbudził w mojej dziewczynie żadnych podejrzeń. Myślała, że to po prostu wypad noworoczny, ale ja zdecydowałem, że będzie wyjątkowy. Znamy się już prawie dziewięć lat, więc chciałem, żebyśmy kolejny rok spędzili jako narzeczeni.
– Z drugiej strony ? skoro tak długo są Państwo razem i dobrze się znają, to czy Pana dziewczyna nie podejrzewała, że coś Pan planuje?
MR: Nie, była kompletnie zaskoczona. Ja też wiedziałem, że ją zaskoczę, bo mieliśmy kilka rozmów o naszej przyszłości, ale przekładaliśmy zaręczyny z roku na rok. Myśleliśmy, że może za dwa lata weźmiemy ślub, więc oświadczyn spodziewałaby się na rok przed weselem. Ale ja postanowiłem ją zaskoczyć. I nawet mamy już zarezerwowaną salę oraz wyznaczony termin.
– Czyli wszystko idzie sprawnie?
MR: Tak, teraz nie musimy się z niczym spieszyć. Salę zarezerwowaliśmy z półtorarocznym wyprzedzeniem i mamy czas, żeby dobrze przygotować się do ślubu.
– Czy takie dalekosiężne plany można pogodzić z Pańskimi treningami oraz turniejami?
MR: Tak, już nawet pytałem kolegów, czy planują jechać na turniej za półtora roku, w terminie wesela. Postanowiliśmy wszyscy, że nie jedziemy, więc jak już powiedzieli, że nie jadą, to nie mają wyjścia (śmiech). A chciałbym, żeby byli świadkami tego wydarzenia, więc bardzo dobrze, że zgodzili się zostać w kraju.
– A jak było z zaplanowaniem samego dnia zaręczyn?
MR: Na pomysł wpadłem, rezerwując hotel ? wybrałem taki w centrum Lizbony, z basenem i barem na dachu. O północy wszystko było pięknie oświetlone, grała muzyka, a my mogliśmy podziwiać panoramę miasta i pokaz fajerwerków. Składając życzenia, powiedziałem, że chciałbym, żebyśmy kolejny rok spędzili jako narzeczeni. Dziewczyna się zgodziła. Jest osobą nieśmiałą, a wokół było sporo ludzi ? były brawa, uśmiechy, gratulacje, więc było bardzo miło. I mi było miło, bo widziałem łzy wzruszenia w jej oczach.
– Więc wszystko odbyło się bez niespodzianek, zgodnie z planem?
MR: Tak, wszystko się udało, nie zgubiłem pierścionka (śmiech). Jak to sportowiec ? musiałem mieć plan i doświadczenie w planowaniu bardzo się przydało.
– A jak było z tym planowaniem? Czy Panu jako mężczyźnie łatwo przyszło zorganizowanie zaręczyn?
MR: To była fantastyczna sprawa, pozostawiła po sobie bardzo dobre wspomnienia. Lubię przygotowywać niespodzianki, a kiedy przy okazji są one tak ważne, to tym bardziej sprawia mi to przyjemność.
– Czyli nie było żadnego stresu?
MR: Podczas planowania nie, ale czas przed północą był emocjonujący. Jak poszedłem po pierścionek do pokoju, to jeszcze z 15 minut ćwiczyłem, jak to powiedzieć. A ostatnie minuty to była wieczność. Pierścionek w kieszeni robił się coraz cięższy, a ja się zastanawiałem, kiedy ta północ. Ale jak zaczął się pokaz fajerwerków, to już wiedziałem, że to jest ten moment.
– Gra Pan w różnych ligach, a turnieje, na które Pan jeździ, odbywają się w różnych częściach świata. Czy będzie to miało wpływ na planowanie wesela?
MR: Dużo będzie w rękach mojej partnerki. Już nawet zamówiła sobie ?zeszyt narzeczonej?, w którym jest spisane wszystko, na co trzeba zwrócić uwagę. A ja będę w miarę dostępności jej pomagał. Ale nie ukrywam, że moje wyjazdy będą intensywne.
– Czyli będzie ich dużo?
MR: Tak, teraz będę startował w Danii w meczach ligowych, potem mam wyjazd do Czech, a w połowie lutego są drużynowe Mistrzostwa Europy, do których się intensywnie przygotowujemy. Jak będę miał wolną chwilę, to będziemy się spotykać i planować, a tak to pierścionek będzie o mnie przypominał (śmiech).
– A czy mają Państwo już pomysł na obrączki ślubne?
MR: Konkretnego pomysłu nie mamy, ale jestem przekonany na 100%, że obrączki będziemy wybierać w Michelson Diamonds.
– Jak ocenia Pan współpracę z Michelson Diamonds?
MR: Współpraca bardzo mi się podobała. To nie była taka transakcja, jak kupowanie garnituru ? idziesz do sklepu, kupujesz i wychodzisz. To było bardziej jak wizyta u krawca ? indywidualne podejście, wybór kamienia, wzoru. To wszystko powoduje, że zakup jest dużo ciekawszy niż pójście do sklepu i wybranie pierścionka z katalogu. Nawet mówiłem, że szkoda, że te zaręczyny są tylko raz, bo chętnie bym przyjechał i coś jeszcze pokombinował (śmiech).
– Zapraszamy! I dziękujemy za rozmowę.