Comments
Ten 50,15-karatowy kamień wzbudzał niemałą sensację już od momentu pojawienia się na rynku jubilerskim. Wyceniono go wtedy na milion dolarów, ale kilkadziesiąt lat później został sprzedany za niemal czterokrotnie większą kwotę. Poznajcie historię jednego z najsłynniejszych diamentów świata – La Favorite.
Pochodzenie nazwy klejnotu
Podobnie jak o wczesnej historii tego kamienia, niewiele wiadomo też o jego nazwie. Eksperci domyślają się, że mogła powstać za sprawą porównania go do innych diamentów znajdujących się w kolekcji jednego z jego pierwszych właścicieli (i ten okazał się ulubionym). Być może została też nadana z powodu wyjątkowej jakości klejnotu – jego cechy charakterystyczne znacznie przewyższają bowiem inne ozdoby tego typu dostępne na rynku jubilerskim. To wszystko jednak tylko domysły, które zostaną potwierdzone (lub obalone) dopiero wtedy, kiedy poznamy nowe fakty na temat historii La Favorite.
Prawdziwa gwiazda chicagowskich targów
Eksperci są zgodni co do tego, że La Favorite jest pochodzenia południowoafrykańskiego. Nie wiadomo jednak, w jakiej kopalni znajdującej się w Republice Południowej Afryki został wydobyty, kiedy miało to miejsce ani nawet ile wynosiła masa samorodka przed obróbką jubilerską. Nieznany pozostaje też pierwszy właściciel kamienia, dlatego pochodzenie jego nazwy opiera się wyłącznie na domysłach. Przycięty i oszlifowany diament pierwszy raz pojawił się oficjalnie na rynku dopiero w 1934 roku, podczas światowych targów odbywających się w Chicago. Został wówczas przedstawiony jako własność kolekcjonera z Persji (obecny Iran), a wartość ozdoby już wtedy oszacowano na ponad milion dolarów.
Zjawiskowe ucieleśnienie luksusu
Mogłoby się wydawać, że rok 1934 nie był najlepszym czasem na przedstawianie światu tak drogiego diamentu. Szalejący wówczas światowy kryzys gospodarczy, duże bezrobocie i liczne problemy, z którymi zmagały się nie tylko Stany Zjednoczone, mogły skutecznie odwrócić uwagę opinii publicznej od tej cennej brylantowej błyskotki. Stało się jednak odwrotnie – wszyscy uczestnicy targów chcieli na własne oczy zobaczyć ten niezwykle drogi klejnot. Do gabloty, w której był wystawiony, ustawiały się gigantyczne kolejki, a spragnieni widoku luksusu ludzie czekali nawet po kilka godzin, aby znaleźć się jak najbliżej La Favorite.
Ponowna wizyta w Stanach Zjednoczonych
Po takim debiucie klejnot ten miał już zagwarantowane wysokie miejsce na liście najsłynniejszych diamentów świata. Mimo tak entuzjastycznego przyjęcia i furory, jaką zrobił, ponownie słuch o nim zaginął. Wiadomo jedynie, że w latach 60. XX wieku został sprzedany anonimowemu kolekcjonerowi z Francji. Nie ustalono jednak, jaką kwotę zapłacił za La Favorite nowy właściciel. Postanowił on rozstać się z tą cenną ozdobą dopiero niemal 40 lat później. W kwietniu 2001 roku w Nowym Jorku odbyła się aukcja „Magnificent Jewels” organizowana przez dom aukcyjny Christie’s, podczas której sprzedano między innymi ten kamień.
Niemal czterokrotny wzrost wartości
Luksusowa wyprzedaż w Christie’s okazała się ogromnym sukcesem – sprzedano ponad 83% wystawionych na aukcjach ozdób, a ich łączna wartość wyniosła ponad 21 milionów dolarów. Prawdziwą gwiazdą wydarzenia okazał się oczywiście La Favorite, który stał się najdroższą ozdobą zakupioną wówczas w Nowym Jorku. Jej wartość eksperci Christie’s szacowali na od 2 500 000 do 5 000 000 milionów dolarów. Po emocjonującej licytacji jej nowym właścicielem został znany brytyjski jubiler oraz kolekcjoner biżuterii Laurence Graff, właściciel słynnej marki Graff Diamonds. Zapłacił on za ten słynny diament 3 miliony 636 tysięcy dolarów, a więc niemal cztery razy więcej niż oszacowano podczas debiutu La Favorite w 1934 roku.
Ponowna obróbka jubilerska
Nowy właściciel miał również dokładnie sprecyzowane plany związane ze swoim nabytkiem. Na początku usunął go z pierścienia Bulgari, a następnie zadecydował o ponownej obróbce jubilerskiej kamienia. Dzięki delikatnemu cięciu i szlifowaniu jego masa zmniejszyła się o 0,14 karata (do 50,01 ct), ale za to poprawie uległa czystość. Tak przygotowany klejnot osadzono w nowym pierścionku zaprojektowanym na tę okazję przez Laurence’a Graffa. Eksperci uważają, że nadal pozostaje on w posiadaniu tego klejnotu, nie wiadomo więc, jak zmieniła się wartość La Favorite po wykonanych przez Graffa pracach jubilerskich.
Charakterystyka La Favorite
Diament ten został poddany szczegółowym badaniom w laboratorium GIA (Gemological Institute of America) i otrzymał certyfikat w dniu 21 listopada 2000 roku. Eksperci uznali wtedy, że najprawdopodobniej nie posiada żadnych skaz – jego czystość określono jako „potentially flawless”. Podkreślono jednak, że wystarczy niewielka obróbka jubilerska i delikatne przycięcie kamienia, aby czystość VVS2 została znacznie poprawiona – czego właśnie dokonał jego ostatni właściciel, Laurence Graff. Początkowo La Favorite miał aż 50,15 karata (obecnie – 50,01 ct) oraz kolor wysokiej klasy D. Szlif szmaragdowy sprawił, że ta cenna ozdoba doskonale pasowała do wykonanego z platyny pierścienia marki Bulgari, w którym została początkowo osadzona w towarzystwie innych, mniejszych, trójkątnych kamieni o tej samej barwie. Ich masa wynosiła około 3,41 oraz 4,58 karata.
Strukturalnie doskonały
Dzięki odcieniowi klasy D wiemy również, że La Favorite jest klejnotem niezwykle cennego typu IIa. Należące do tej grupy diamenty są uważane za najczystsze ze wszystkich brylantów. Dlaczego? Ponieważ nie zawierają w swojej strukturze żadnych dodatkowych, zanieczyszczających je składników – takich jak atomy boru, azotu czy też wodoru – które mogłyby nadać samorodkowi inny kolor niż idealnie przezroczysty. Również pod względem konstrukcyjnym są doskonałe – próżno szukać w ich strukturze jakichkolwiek mechanicznych odkształceń, które mogłyby zmienić ich barwę np. na brązową, czerwoną lub fioletową. Być może właśnie dlatego La Favorite zasłużył sobie na miano ulubionego diamentu wśród najsłynniejszych klejnotów świata.
Był nazywany „księciem złotników”, słynął z nieukrywanej niechęci do udzielania zniżek, a także stał się pierwszym Włochem, który otworzył swój salon jubilerski w słynnej nowojorskiej Piątej Alei. Jednocześnie doskonale wiedział, jak oprzeć reklamę marki na rodzinnej tradycji i co zrobić, aby jego działalność rozwijała się przez kolejne pokolenia. Poznajcie historię Maria Buccellatiego, założyciela jednej z najsłynniejszych włoskich firm jubilerskich.
Wpływ XVIII-wiecznych przodków
Włoch, który już wkrótce miał zawojować międzynarodowy rynek jubilerski, urodził się 29 kwietnia 1891 roku w położonym nad Adriatykiem mieście Ankona. W klanie Buccellatich produkcja biżuterii była przed laty popularnym zawodem – rodzinna tradycja sięgała początków XVIII wieku, kiedy to Contardo Buccellati pracował jako złotnik w Mediolanie. Młody Mario początkowo nie wiązał swojej przyszłości z tym zawodem. Dopiero kiedy w wyniku przedwczesnej śmierci ojca musiał przenieść się z matką i braćmi do Mediolanu, zainteresował się tym rzemiosłem. W wieku 14 lat rozpoczął naukę oraz praktyki w prestiżowym zakładzie jubilerskim Beltrami & Besnati, ale I wojna światowa przerwała tę edukację.
Własna marka i pierwsze sukcesy
Mario został wcielony do włoskiej armii, w której służył trzy lata. Po tym czasie – ranny podczas jednej z bitew i odznaczony wojskowym krzyżem za zasługi na froncie – wrócił do Mediolanu, aby kontynuować jubilerską karierę. W 1919 roku przejął firmę Beltrami & Besnati i zmienił jej nazwę na „Buccellati”. Następnie otworzył swój pierwszy salon w pobliżu mediolańskiej opery La Scala, a z czasem zaczął marzyć o jego filii w słynnej nowojorskiej Piątej Alei. Tak śmiałe plany nie były niczym nadzwyczajnym dla ambitnego złotnika. Wkrótce został on pierwszym w historii Włochem posiadającym sklep na tej legendarnej ulicy (powstał w 1956 roku), a dwa lata później otworzył kolejny w Palm Beach.
Jak nie dać zniżki i osiągnąć sukces
W 1920 roku Buccellati zasłynął również swoim dość specyficznym podejściem do negocjacji. Podczas jubilerskiej wystawy odbywającej się w Madrycie jedna z klientek poprosiła o zniżkę. Oburzony Mario miał wtedy wykrzyknąć, rzucając cennym pakunkiem: „Nie jestem handlowcem!”. Ta żywiołowa reakcja wzbudziła tak duże zainteresowanie, że następnego dnia każdy z uczestników wydarzenia chciał na własne oczy zobaczyć odważnego jubilera oraz tworzoną przez niego biżuterię. Zyskała ona tak duże uznanie, że Buccellati wyprzedał wszystko, a następnie został poproszony o pokazanie swojej twórczości podczas indywidualnej wystawy. Przybyli na nią tłumnie arystokraci, a sam Mario zyskał miano ulubionego jubilera hiszpańskiej rodziny królewskiej.
Książę złotników
W tym czasie prowadzony przez Buccellatiego biznes zyskiwał sławę w całej Europie. Jego klientami byli możni z Watykanu, znani aktorzy oraz przedstawiciele wielu najsłynniejszych królewskich rodów. Nic więc dziwnego, że Włoch został wkrótce nazwany przez poetę i przyjaciela Gabriele D’Annunzio „księciem złotników”. Chętnie korzystał on z tego przydomku, a także powoływał się na rodzinną tradycję, świadomie nawiązując do unikatowego wzornictwa epoki Renesansu oraz projektów osiemnastowiecznych. Dzięki temu biżuteria marki Buccellati zyskała charakterystyczny, oryginalny wygląd, który pokochali XX-wieczni klienci. Chętnie odwiedzali oni kolejne sklepy otwierane przez Maria m.in. w Rzymie, we Florencji czy też właśnie w Nowym Jorku.
Mistrzowie grawerowania
Eksperci podkreślają, że projekty tworzone przez Maria (a następnie jego synów) charakteryzują się niezwykłym bogactwem wzorów. Każdy element biżuterii był ozdabiany i grawerowany w taki sposób, że wyglądał niemal jak najwyższej jakości tkanina – delikatny tiul czy też misterna koronka. Uważa się również, że Mario Buccellati jako pierwszy wprowadził grawerowanie powierzchni biżuterii, tak aby powstały na niej wzory przypominające np. len (technika telato), elementy natury (ornato) czy też wzmacniające połysk metalu (rigato).
Różne metale to podstawa
W pracowni Buccellatiego chętnie łączono też ze sobą różne rodzaje metali szlachetnych – srebro, platynę, złoto oraz jego odcienie. Przepych tych ozdób sprawiał, że często były one całkowicie pozbawione kamieni szlachetnych. A kiedy w projektach Maria pojawiały się szmaragdy, rubiny czy diamenty, osadzano je w bogato zdobionych metalowych konstrukcjach charakterystycznych dla stylu tej marki. Jej produkty tworzono w pojedynczych egzemplarzach, które były następnie katalogowane i starannie opisywane w dokumentacji firmy.
Przekazanie rodzinnego interesu
Podczas gdy włoska marka zdobywała międzynarodową sławę, Mario marzył, aby jego działalność zmieniła się w rodzinną firmę. W tym celu postanowił przyuczyć do zawodu swojego syna. Podobnie jak ojciec, Gianmaria Buccellati rozpoczął naukę jubilerskiego fachu w wieku 14 lat. W tym celu dołączył do pracowników mediolańskiego salonu i tam – pod czujnym okiem Maria – zgłębiał tajniki złotnictwa. Dzięki tej decyzji założyciel firmy Buccellati mógł być spokojny o jej przyszłość. Zmarł 5 maja 1965 roku w Mediolanie, a Gianmaria przejął zarządzanie marką. Wiedza, o którą zadbał jego ojciec, pozwoliła mu na dalsze jej rozwijanie oraz otwieranie kolejnych salonów na całym świecie.
Kolejne pokolenie jubilerów
Gianmaria szybko stał się jednym z najlepszych projektantów biżuterii, a także złotych i srebrnych przedmiotów codziennego użytku. Dbał o ich najwyższą jakość, osobiście wybierając rzemieślników, którzy wykonywali dzieła jego projektu, dzięki czemu zdobył wiele prestiżowych nagród. Do współpracy zaprosił też braci – Lorenza, Frederica oraz Lucę. Wspólnie dbali oni o rozwój istniejących salonów oraz otwierali nowe w Hong Kongu, Monte Carlo, Paryżu, Londynie, Tokio czy Sydney. Z czasem zaczęli też tworzyć nowe kolekcje ślubne z pierścionkami zaręczynowymi w cenie od 10 tysięcy dolarów, a także wykorzystywać nowinki techniczne. W 2014 roku marka Buccellati zasłynęła wykonaniem najdroższych na świecie pokrowców na iPhone’a oraz iPada. Kosztowały one 485 tysięcy i 208 tysięcy dolarów, a były ozdobione żółtym i białym złotem połączonym z przezroczystymi diamentami. Takiego przepychu nie powstydziłby się sam Mario Buccellati.
Nie ma innej biżuterii, która wywoływałaby tak intensywne pozytywne emocje. Dzieje się tak już od wieków – początki tradycji wręczania pierścionków zaręczynowych sięgają bowiem starożytnego Egiptu. Od tych czasów wiele jednak się zmieniło, a i sama symboliczna ozdoba – nazywana też „pierścieniem obietnic” – przybierała różną formę. Dowiedzcie się, jak zmieniała się na przestrzeni lat.
Droga prosto do serca
Wielu ekspertów uważa, że to właśnie starożytni Egipcjanie zapoczątkowali tradycję wręczania przyszłej małżonce zaręczynowej biżuterii. Wierzyli oni, że pierścionek jest w stanie utrwalić uczucie narzeczonych, ponieważ okrąg był dla nich najdoskonalszą metaforą wieczności. Ozdobę taką wykonywano z metalowego drucika i nie wysadzano jej znanymi nam obecnie kamieniami szlachetnymi. Egipcjanie byli także przekonani, że ozdoby symbolizujące miłość oraz związek małżeński należy nosić na czwartym palcu lewej dłoni. Według ich wiedzy miała się tam znajdować żyła przewodząca krew prosto do serca – tzw. vena amoris – co zapewniało zakochanym stałe, niesłabnące uczucie. Mimo że obecnie nauka nie potwierdza tej teorii, w wielu krajach na świecie tradycja nakazuje nosić pierścionek zaręczynowy właśnie w taki sposób.
Podwójny podarunek
Również starożytni Rzymianie oraz Grecy zwykli sygnalizować matrymonialne zamiary przyszłego pana młodego za pomocą pierścionków zaręczynowych. W Rzymie kobiety dostawały z tej okazji nawet dwie ozdoby. Jedną, wykonaną z żelaza, mogły nosić na co dzień, podczas wykonywania domowych obowiązków (bez obawy o jej uszkodzenie). Druga była o wiele cenniejsza, bo wykonana ze złota, dlatego zakładano ją tylko w miejscach publicznych i na specjalne okazje.
Dowód wierności
W średniowieczu uważano, że ozdoba zaręczynowa jest informacją dla innych kawalerów, że dana kobieta jest już zajęta – została obiecana swojemu przyszłemu mężowi. Często wybierano w tym celu pierścionki wysadzane szafirami. Wierzono, że jeśli zostały one podarowane lub były noszone przez nieszczere osoby, zmieniały swój kolor. Tę właściwość wykorzystywali między innymi uczestnicy wypraw krzyżowych, aby przetestować wierność pozostawionych w domu żon. Jeśli po powrocie męża kolor szafiru pozostał niezmieniony, oznaczało to, że małżonka dochowała wierności. Niektórzy jednak sprytnie korzystali z tej właściwości kamienia i specjalnie wybierali takie zmieniające barwę, aby „legalnie” móc rozstać się z oskarżoną o zdradę kobietą.
Pierwszy pierścionek z diamentem
Według historyków pierwszy przypadek wręczenia pierścionka zaręczynowego z diamentem miał miejsce równo 540 lat temu, na wiedeńskim dworze. Dokonał tego austriacki arcyksiążę Maksymilian, który w 1477 roku podarował swojej narzeczonej – Marii Burgundzkiej – biżuterię ozdobioną literą „M” wykonaną z niewielkich przezroczystych brylantów. Gest ten przeszedł do historii jubilerstwa. Stał się również wyznacznikiem dla wielu możnych, którzy zaczęli w ten sposób nie tylko udowadniać swoje uczucia, lecz także podkreślać duży majątek, którym dysponowali. Sama Maria Burgundzka nie cieszyła się długo ozdobą oraz przywilejami, jakie uzyskała po ślubie. Zmarła w wieku zaledwie 25 lat, na skutek wypadku podczas jazdy konno.
Rozkwit tradycji zaręczynowej
Wiele XVI- oraz XVII-wiecznych wierszy i sztuk teatralnych ponownie przypomina o tradycji wręczania ukochanym pierścionków zaręczynowych. Często pojawiają się one w dziełach Szekspira, a zakochani chętnie wykorzystywali wówczas teksty jego utworów w wygrawerowanych po wewnętrznej stronie biżuterii wyznaniach miłości. Nosiły one nazwę „posey rings”. Mężczyźni często w tym czasie decydowali się też na podarowanie wybrance pierścionka wykonanego ze srebra, a po ślubie zastąpienie go cenniejszą, złotą ozdobą.
Popularność symboli miłości
XVIII wiek i czasy wiktoriańskiej Anglii uważane są za okres niezwykle romantyczny. W modzie zaręczynowej pojawiły się różnego rodzaju symbole miłości – takie jak serca, kwiaty czy łuki – oraz wieczności – na przykład… węże. Ogromną popularność zyskały również kolorowe emalie oraz diamenty, ale do tego przyczynił się aspekt czysto ekonomiczny. W tym czasie odkryto bowiem w Republice Południowej Afryki pokaźne złoża tych minerałów, dzięki czemu stały się one bardziej dostępne i odrobinę tańsze (choć nadal niewielu mogło sobie na nie pozwolić).
Najpopularniejszy model wszech czasów
Rok 1886 był przełomowy, jeśli chodzi o historię pierścionków zaręczynowych. Właśnie wtedy słynna marka jubilerska Tiffany & Co. stworzyła legendarny już model – ponadczasową biżuterię ozdobioną pojedynczym okrągłym diamentem osadzonym za pomocą sześciu łapek. Nadano mu nazwę handlową „Tiffany setting” i rozpoczęto jego intensywną promocję. Takie osadzenie klejnotu oraz jego szlif nie były przypadkowe. Pozwalały maksymalnie uwydatnić blask kamienia, dzięki czemu zjawiskowo lśnił on pod wpływem światła. Model ten błyskawicznie zdobył popularność, która nie słabnie do dziś. Według ekspertów sprzedał się w milionach egzemplarzy, a obecnie nawet 80% kobiet, które otrzymały podczas zaręczyn diament, nosi właśnie soliter.
Nie tylko dla elit
Z początkiem XX wieku tradycja wręczania pierścionków zaręczynowych stawała się coraz popularniejsza. Pomogła w tym rewolucja przemysłowa, w wyniku której podnosił się poziom życia i stale rosła klasa średnia. Jej przedstawicieli stać było na zakup nawet droższej, brylantowej biżuterii, a zwiększona produkcja diamentów sprawiła, że były one wybierane przez przyszłych małżonków coraz częściej. Osadzano je w delikatnych, ażurowych konstrukcjach wykonanych z platyny lub złota.
Lata 20., lata 30.
W porównaniu do początków XX wieku, pierścionki zaręczynowe produkowane w latach 20. i 30. były mniej delikatne czy kobiece. W tym czasie modne stały się projekty geometryczne, wykorzystujące wzorce architektoniczne i nawiązujące do popularnego wówczas stylu art déco. Diamentom towarzyszyła oprawa platynowa lub wykonana z białego złota, a te przezroczyste klejnoty zaczęły pojawiać się w towarzystwie innych, kolorowych kamieni szlachetnych, takich jak krwiste rubiny czy chłodne szafiry.
Diamentowa kampania marketingowa
Pod koniec lat 30. popularność kolorowych klejnotów rosła, a zainteresowanie pierścionkami zaręczynowymi spadało, dlatego producenci diamentów poczuli się zagrożeni. Z tego powodu w 1938 roku spółka De Beers rozpoczęła intensywną kampanię promującą biżuterię z brylantami. Skupiono się w niej na edukowaniu klientów, m.in. o klasyfikowaniu kamieni według zasady czterech „C” (szlif, czystość, kolor i masa w karatach, czyli cut, clarity, color i carat weight). W 1947 roku agencja reklamowa N.W. Ayer & Son stworzyła zaś kultowe już hasło „diamenty są wieczne”, które pozwalało sądzić, że zawarte małżeństwo również będzie niezwykle trwałe. Działania te zakończyły się sukcesem, bowiem w ciągu zaledwie trzech lat sprzedaż brylantów wzrosła o 50%. Wśród wielu klientów do dziś owocuje przekonanie, że pierścionek zaręczynowy powinien być ozdobiony właśnie brylantem.
Cena oświadczyn
Również marketingowcy De Beers zadbali o spopularyzowanie twierdzenia, że cena ozdoby wręczanej podczas oświadczyn powinna wynosić równowartość dwóch miesięcznych pensji przyszłego pana młodego. Wartość biżuterii miała bowiem niebagatelne znaczenie – była ona traktowana jako swoiste finansowe zabezpieczenie kobiety na wypadek zerwania zaręczyn. W Stanach Zjednoczonych zdarzały się nawet przypadki procesów sądowych po porzuceniu narzeczonej. Poszkodowane domagały się od swoich niedoszłych mężów pokrycia kosztów przygotowań do ślubu (np. zakupu sukni ślubnej) oraz naprawy reputacji i strat moralnych, jakich doznały w wyniku niedotrzymania umowy ożenku. Dziś takie praktyki nie są popularne, ale wartość pierścionka zaręczynowego nadal ma znaczenie. Według badań Amerykanin wydaje średnio 4000 dolarów na taką ozdobę, zaś Brytyjczyk od 1200 do 2000 funtów.
Wojenna zawierucha
Mogłoby się wydawać, że burzliwe czasy II wojny światowej i towarzyszące im nieraz ubóstwo wpłynęły negatywnie na tradycję wręczania pierścionków zaręczynowych. Nic bardziej mylnego. Jak gdyby na przekór otaczającej rzeczywistości zaczęto projektować dużą, odważną i bogato zdobioną biżuterię. Jubilerzy wykorzystywali nietypowe kształty oraz kobiece wzory, takie jak wstążki, kwiaty czy łuki. Platyna była metalem deficytowym (ze względu na wykorzystanie jej w przemyśle zbrojeniowym), dlatego do łask powróciło złoto. Chętnie wybierano to w odcieniu białym, niezwykle podobnym do niedostępnego platynowego kruszcu. Zestawiano je z diamentami, ale także szafirami i rubinami – również syntetycznymi.
Nowy trend w jubilerstwie
W latach 50. nastąpił wielki powrót platyny ale pojawiła się też kolejna ciekawa moda, która przetrwała w jubilerstwie do dziś. Polegała na łączeniu w pierścionkach zaręczynowych różnych metali szlachetnych lub zestawianiu złota w kontrastowych barwach. Trend ten został zapoczątkowany przez Mela Ferrera, amerykańskiego aktora i reżysera, który podarował swojej ukochanej – gwieździe Audrey Hepburn – ozdobę wykonaną właśnie ze złota w różnych kolorach. Dziś chętnie wykorzystuje się tę technikę również przy projektowaniu obrączek ślubnych.
Pierścionki zaręczynowe gwiazd
Kolejna dekada przyniosła następną modę, która dziś na stałe weszła do tradycji ślubno-zaręczynowej i stała się jednym z ulubionych tematów plotkarskich mediów. Jest to osobny rodzaj zaręczynowej biżuterii – pierścionki gwiazd. Niebotycznie drogie, wysadzane coraz większymi kamieniami i projektowane przez najlepszych oraz najbardziej znanych jubilerów. Tę modę zapoczątkowała słynna hollywoodzka para – Richard Burton i Elizabeth Taylor. Aktor od razu podniósł poprzeczkę niezwykle wysoko – w 1963 roku podarował swojej wybrance imponujący pierścień ozdobiony 33-karatowym diamentem w szlifie ascher. Przy takim klejnocie wiele pierścionków zaręczynowych współczesnych gwiazd może się wydawać zaledwie skromnym upominkiem.
Nowe szlify i kultowe wzory
Można by przypuszczać, że w XX wieku wszystkie pomysły jubilerskie zostały już odkryte i wykorzystane. Eksperci uważają jednak, że to właśnie w latach 70. wynaleziono i udoskonalono dwa popularne szlify – radiant oraz princess. Kolejna dekada stworzyła zaś prawdziwą zaręczynową legendę – pierścionek z osadzonym centralnie szafirem otoczonym mniejszymi przezroczystymi diamentami, czyli ozdobę, którą otrzymała księżna Diana od brytyjskiego księcia Karola. Model ten do dziś jest jednym z najchętniej wybieranych przez przyszłych panów młodych i najbardziej upragnionych przez ich wybranki.
Trendy przyszłości
Dawniej znajomość kamieni szlachetnych czy też tajników projektowania biżuterii była zarezerwowana wyłącznie dla wąskiej grupy ekspertów, kolekcjonerów oraz właścicieli pokaźnych majątków. Obecnie szybko się to zmienia, a wiedza na temat cennych klejnotów oraz metali szlachetnych staje się coraz popularniejsza i łatwiej dostępna. Dzięki temu przyszli małżonkowie nie skupiają się na modelach biżuterii dostępnych w popularnych sieciówkach. Częściej poszukują własnych, oryginalnych pomysłów, a nawet projektują spersonalizowaną biżuterię według własnego pomysłu. Nie jest to wcale takie trudne, ponieważ specjaliści z niektórych salonów jubilerskich chętnie podpowiadają, jak to zrobić. Firmy oferujące taką możliwość szybko zyskują na popularności, a wielu ekspertów uważa, że to właśnie one są przyszłością oraz największą nadzieją branży jubilerskiej.
We wtorek 4 kwietnia wszyscy kolekcjonerzy oraz wielbiciele kamieni szlachetnych będą z zapartym tchem obserwować aukcję „Magnificent Jewels and Jadeite” organizowaną przez Sotheby’s i odbywającą się w Hong Kongu. Prawdziwą gwiazdą tego wydarzenia jest wyjątkowy różowy diament o nazwie Pink Star. Jego unikatowa masa wynosząca 59,60 karata oraz inne cechy charakterystyczne sprawiły, że ma on szansę pobić rekord sprzedaży klejnotów tego typu.
Zachwyt ekspertów z GIA
Imponujący klejnot w szlifie owalnym w 2016 roku został poddany wnikliwej analizie specjalistów ze słynnego laboratorium gemmologicznego GIA. Barwę ozdoby sklasyfikowano wtedy jako fantazyjnie żywą różową (fancy vivid pink), zaś jej czystość jako internally flawless, co oznacza, że jest ona idealnie przejrzysta i nie posiada żadnych rys czy skaz wewnętrznych, które mogłyby negatywnie wpłynąć na jej blask. Do tego raportu dodano również specjalne oświadczenie, w którym eksperci z GIA przyznali, że Pink Star jest największym naturalnym różowym diamentem typu IIa, jaki kiedykolwiek mieli okazję badać. Ta opinia zadziałała o wiele lepiej niż niejedna reklama kamieni szlachetnych, a informacja o największym różowym klejnocie wszech czasów obiegła media na całym świecie.
Lata pracy najlepszych szlifierzy
Prace nad obróbką jubilerską 132,50-karatowego diamentowego samorodka trwały aż dwa lata. Jego cięcia i szlifowania podjęli się doświadczeni jubilerzy pracujący w firmie Steinmetz Diamonds. Wcześniej wykonali jednak ponad 50 syntetycznych modeli, które pomogły im wybrać najlepszy szlif podkreślający unikatowe cechy Pink Star. W maju 2003 roku podczas Grand Prix Monako uczestnicy tego wydarzenia mieli okazję podziwiać oszlifowany już, 59,60-karatowy kamień noszący wtedy nazwę Steinmetz Pink. Zaprezentowała go słynna supermodelka Helena Christensen. Wzbudził ogromne zainteresowanie na całym świecie, ponieważ tak duże różowe diamenty występują w przyrodzie naprawdę rzadko.
Ile może kosztować Pink Star?
Pierwsza sprzedaż tego słynnego kamienia miała miejsce w 2007 roku. Wtedy właśnie zmienił on swoja nazwę na Pink Star. Nie wiadomo jednak, jaką kwotę zapłacił za niego nowy właściciel. Wypożyczał on ozdobę na wiele wystaw, dzięki którym zdobywała ona coraz większą popularność. Eksperci z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie szacują, że dziennie mogło oglądać ten kamień nawet 70 tysięcy osób. Obecnie jest on osadzony w delikatnym pierścionku wykonanym z platyny – i właśnie w takiej postaci pojawi się na aukcji w Hong Kongu. Eksperci są na razie ostrożni w swoich przewidywaniach, ale wszyscy pamiętają światowy rekord, jaki w listopadzie 2010 roku na aukcji w Genewie pobił inny różowy kamień. 24,78-karatowy Graff Pink – bo właśnie o nim mowa – został sprzedany za imponującą kwotę 46,16 miliona dolarów. Biorąc pod uwagę fakt, że Pink Star jest ponad dwa razy większy, jest wielce prawdopodobne, że okaże się jeszcze droższy i tym samym stanie się nowym rekordzistą.