Comments
W przeciwieństwie do innych słynnych kamieni szlachetnych pochodzi on z Ameryki Południowej. I tak jak ognisty temperament jej mieszkańców jest znany na całym świecie, tak i ognista barwa tego klejnotu przyniosła mu międzynarodową sławę. Poznajcie więc losy największego czerwonego diamentu w historii – Moussaieff Red.
Dlaczego „Moussaieff Red”?
Nazwa tego diamentu składa się z dwóch elementów. Pierwszy z nich został dodany, aby pokazać światu, czyją klejnot jest własnością. Drugi natomiast podkreśla unikatową barwę tego kamienia szlachetnego. Zanim jednak usłyszano o Moussaieff Red, w latach 90. ozdoba ta została zakupiona przez William Goldberg Corporation of New York. Wtedy nazywała się Red Shield i taką nazwę nosiła aż do 2001 roku, kiedy to wystawiono ją ponownie na sprzedaż. Zwycięzcą aukcji okazała się firma Moussaieff Jewelers Ltd. i w ramach upamiętnienia tej transakcji diament ponownie nazwano – tym razem mianem Moussaieff Red.
Historia klejnotu – zaskakujące odkrycie
W przeciwieństwie do wielu słynnych kamieni szlachetnych, Moussaieff Red nie został odkryty ani w Afryce, ani w Indiach. Miejscem jego pochodzenia jest bowiem… Brazylia. Mimo że kraj ten nie jest diamentowym potentatem, w niektórych jego regionach wydobywa się te minerały. Bohatera dzisiejszego tekstu znalazł natomiast brazylijski rolnik. Zaskakujące odkrycie miało miejsce w połowie lat 90. XX wieku, a wyjątkowo cennym znaleziskiem od razu zainteresowała się firma William Goldberg Diamond Corporation of New York. Nie wiadomo jednak, za jaką kwotę został wówczas zakupiony przez jej przedstawicieli. Pewne jest jedynie, że szybko przetransportowano go do Stanów Zjednoczonych, gdzie szlifierze pracujący dla nowojorskiej spółki przystąpili do jego obróbki jubilerskiej.
Nowy właściciel i nowa nazwa
Masa diamentowego samorodka początkowo wynosiła 13,9 karata. Po przycięciu i oszlifowaniu powstał z niego zjawiskowy 5,11-karatowy klejnot, którego pełna nazwa brzmiała Red Shield by the Goldberg Corporation. Obowiązywała ona tylko do początków XXI wieku – wtedy kamień ten został sprzedany, a nowi właściciele postanowili upamiętnić swoją firmę w określeniu, którym posługujemy się do dziś. Od tamtej pory nie odnotowano kolejnej próby sprzedaży tego słynnego klejnotu, nie wiadomo więc, jaką wartość osiągnąłby on po wystawieniu na aukcji dzisiaj. Można go za to podziwiać w inny sposób – na wielu międzynarodowych wystawach, na których gości jako eksponat.
Muzealna sława
W latach 2003 i 2005 Moussaieff Red można było oglądać w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej Smithsonian Institution. W 2003 roku gościł on na wystawie „Splendor of Diamonds”, która była czynna od 27 czerwca do 30 września w Waszyngtonie i przyciągnęła tysiące wielbicieli tych cennych kamieni szlachetnych. Obok tego czerwonego klejnotu wystawiono też takie sławy, jak Millennium Star, Heart of Eternity, Steinmetz Pink czy Ocean Dream.
Moussaieff Red – wśród ośmiu najpiękniejszych
Z kolei na przełomie lat 2005 i 2006 Moussaieff Red był gwiazdą wystawy „Diamenty” prezentującej osiem starannie wybranych eksponatów reklamowanych jako najpiękniejsze kamienie na świecie. Do tej elitarnej grupy zaliczono też Millennium Star, Steinmetz Pink, Incomparable, Ocean Dream, Heart of Eternity, Alnatt oraz 616 (diamentowy samorodek, który nie posiadał jeszcze swojej nazwy). Oprócz tych klejnotów w dniach od 8 lipca 2005 roku do 26 lutego 2006 pokazano także takie okazy, jak Eureka, Shah Jahaan, kamienie z kolekcji Aurora oraz 296 naturalnie kolorowych brylantów o łącznej masie 267,45 karata.
Charakterystyka słynnego klejnotu
Moussaieff Red to trójkątny minerał w szlifie brylantowym. Jego najważniejszą cechą jest charakterystyczny kolor, który sklasyfikowano jako fantazyjnie czerwony (lub rubinowo czerwony). Czystość kamienia to IF (internally flawless – wewnętrznie bez skazy), a masa wynosi 5,11 karata. Dzięki temu rozmiarowi po analizie w laboratorium gemmologicznym GIA zyskał on zaszczytne pierwsze miejsce w klasyfikacji największych czerwonych diamentów na świecie. Za tak unikatowymi cechami musi też kryć się odpowiednio wysoka wartość – w 2002 roku Moussaieff Red wyceniono na 8 milionów dolarów. Dziś prawdopodobnie kosztowałby jeszcze więcej.
Wyjątkowa barwa
Dzięki swojemu unikatowemu kolorowi kamień ten zalicza się do diamentów typu IIa. Są one niezwykle rzadkie – szacuje się, że stanowią zaledwie 0,1% wszystkich naturalnie występujących klejnotów tego typu. Czym się charakteryzują? W ich strukturze krystalicznej nie ma atomów azotu. Zazwyczaj daje to przezroczystą barwę, ale w wyjątkowych przypadkach powstają też fantazyjne odcienie, takie jak różowy, fioletowy lub właśnie czerwony. Jak to możliwe? Za kolor minerału odpowiadają albo zawartość atomów azotu, albo odkształcenia plastyczne powstałe podczas przedostawania się tych cennych minerałów do płytszych warstw skorupy ziemskiej.
Tak właśnie stało się z kamieniem Moussaieff Red, dzięki czemu dołączył on do prestiżowej grupy certyfikowanych czerwonych diamentów. Eksperci szacują, że znajduje się w niej zaledwie około 20 klejnotów z całego świata. Dlatego możliwość zobaczenia jednego z nich na żywo jest nie lada gratką. Wystawienie go na sprzedaż byłoby zatem sensacją na skalę międzynarodową. Przed transakcją, w której wziął udział Moussaieff Red, wcześniejsza aukcja z tego typu klejnotem odbyła się w 1987 roku. Wtedy właśnie 0,95-karatowy Hancock Red wylicytowano za 880 tysięcy dolarów. Trzeba było więc czekać kolejne 14 lat, aby ponownie móc zakupić diament o takiej barwie.
Unikat na skalę światową
O wyjątkowości kolorowych brylantów typu IIa świadczą chociażby wyliczenia, których dokonano w kopalniach Argyle w Australii. Odkryto tam, że na jeden karat różowego diamentu produkowanych jest milion karatów wszystkich klejnotów tego typu. A więc różowe kamienie stanowią zaledwie 0,0001% wszystkich pochodzących z tego miejsca. Czerwone klejnoty są jeszcze rzadsze i – co za tym idzie – bardziej wyjątkowe. Ich częstotliwość występowania jest więc jeszcze mniejsza niż 0,0001%. To również miało niemały wpływ na wysoką wartość Moussaieff Red.
Picasso wśród różowych diamentów – takim mianem został nazwany imponujący 14,93-karatowy kamień szlachetny Pink Promise Diamond, który 28 listopada został sprzedany na aukcji Christie’s Magnificent Jewels w Hong Kongu. Zwycięzca licytacji zapłacił za niego imponującą kwotę prawie 32 milionów dolarów.
Ponad 2 miliony dolarów za karat Pink Promise Diamond
Nowy właściciel wylicytował ten cenny klejnot za dokładnie 31 milionów 861 tysięcy dolarów. Masa diamentu wynosi 14,93 karata, a więc każdy z tych karatów kosztował kolekcjonera aż 2,13 miliona dolarów. Eksperci szacowali, że osiągnie on cenę od 28 do 42 milionów dolarów. Imponujące 32 miliony i tak znajdują się więc bliżej dolnej granicy tych przewidywań. Z taką kwotą Pink Promise Diamond znajduje się na drugim miejscu wśród najdroższych minerałów tego typu. Nie pobił bowiem światowego rekordu ustanowionego w grudniu 2009 roku. Wtedy właśnie – również na aukcji Christie’s w Hong Kongu – sporo mniejszy, bo 5-karatowy kamień o tej samej barwie został sprzedany za niemal 11 milionów dolarów. Dało to dokładnie rekordowe 2 miliony 155 tysięcy 332 dolary za karat.
Odważne zmiany poprzedniego właściciela
Zjawiskowy różowy diament został w 2013 roku zakupiony przez gemmologa i jubilera Stephena Silvera. Sprzedano go wówczas jako 16,21-karatowy kamień o barwie fancy intense pink (fantazyjnie intensywny różowy). Nowy właściciel stwierdził jednak, że wystarczy delikatnie oszlifować nowy nabytek, aby jeszcze lepiej wydobyć jego blask i poprawić barwę. Z pomocą doświadczonego szlifierza postanowił podjąć się tego niezwykle trudnego zadania. Planowanie zmian, a następnie obróbka jubilerska zajęła im kilka lat, ale podjęte ryzyko się opłaciło. Po zakończeniu prac klejnot ponownie poddano analizie w laboratorium gemmologicznym GIA, którego eksperci potwierdzili, że jego parametry znacznie się poprawiły. A tym samym wzrosła również jego wartość.
Skąd cena różowego diamentu?
Rahul Kadakia pełniący funkcję International Head of Jewellery w domu aukcyjnym Christie’s powiedział, że Pink Promise Diamond to prawdziwy Picasso w świecie różowych diamentów. Po obróbce zleconej przez Silvera niezwykle rzadki klejnot został bowiem sklasyfikowany przez ekspertów GIA jako fancy vivid pink (fantazyjnie żywy różowy), co jest najwyżej cenioną barwą wśród kamieni szlachetnych. Szacuje się, że zaledwie jeden na 1000 minerałów tego typu otrzymuje taką klasyfikację. Dodatkowo jego czystość to VVS1, a szlif jest owalny. Jest także ozdobą typu IIa, co oznacza, że należy do unikatowej grupy zaledwie 2% naturalnych diamentów wydobywanych na świecie. Ozdabia on biżuterię, w której został otoczony mniejszymi przezroczystymi brylantami. Właśnie w takiej postaci zjawiskowego pierścienia trafił na aukcję w Hong Kongu.
Był mistrzem secesji, wszechstronnie uzdolnionym artystą, ale także niezłym biznesmenem. Zaprojektowane przez niego wyroby szklane i biżuteria zajmują zaszczytne miejsca w wielu muzeach na całym świecie, a kolekcjonerzy płacą za nie bajońskie sumy. Dowiedzcie się więc, jak wyglądała droga do sławy francuskiego artysty René Julesa Lalique’a.
Wykształcenie przede wszystkim – gdzie pobierał nauki René Julesa Lalique?
Przyszły projektant biżuterii i produktów szklanych urodził się 6 kwietnia 1860 roku w niewielkiej miejscowości Ay w regionie Marne we Francji. Kiedy miał dwa lata, jego rodzice zadecydowali o przeprowadzce na przedmieścia Paryża. Tam chłopiec dorastał i zdobywał wykształcenie. W wieku 12 lat, w 1872 roku, wstąpił do Collège Turgot, gdzie uczył się różnych technik rysunku. Szybko dostrzeżono jego talent plastyczny, dlatego w latach 1874-1876 uczęszczał też na wieczorne zajęcia w paryskiej Szkole Sztuk Pięknych. Następnie spędził dwa lata w londyńskiej Crystal Palace School of Art Sydenham.
Złotnicza praktyka
W tym samym czasie, dwa lata po śmierci ojca, postanowił również wykorzystać swoje zdolności i rozpocząć zdobywanie doświadczenia zawodowego. Podjął pracę jako praktykant w paryskiej pracowni złotniczej wybitnego i cenionego wówczas jubilera Louisa Aucoca. Tam zdobył wiedzę, która pomogła mu w przyszłości rozwinąć własny biznes. Bardzo chętnie uczył się sztuki handlu, ale jednocześnie utwierdził się też w przekonaniu, że jubilerstwo jest tym, co chce robić i z czym zwiąże swoje życie zawodowe.
Praca dla najlepszych
Wyjazd do Wielkiej Brytanii i praktyka zdobyta u Louisa Aucoca w połączeniu z talentem Lalique’a musiały doprowadzić do sukcesu. Po powrocie do Francji młody jubiler rozpoczął pracę jako niezależny artysta. Podpisywał umowy z takimi jubilerskimi sławami, jak marki Cartier czy Boucheron, aby projektować im biżuterię. Projekty Lalique’a świetnie się sprzedawały, ale nie były sygnowane jego nazwiskiem, dlatego po kilku latach pracy freelancerskiej jubiler postanowił stworzyć własną firmę. Udało się to w 1885 roku, w którym na paryskim rynku pojawiły się pierwsze klejnoty i ozdoby szklane podpisane nazwiskiem Lalique’a.
Mistrz art nouveau
Decyzja o stworzeniu własnej marki okazała się strzałem w dziesiątkę. Już pięć lat po starcie tego biznesu – w 1890 roku – René Jules Lalique został uznany za jednego z najlepszych francuskich projektantów biżuterii w stylu art nouveau (secesyjnym). W tym samym roku otworzył własny salon jubilerski w modnej paryskiej dzielnicy zlokalizowanej w pobliżu opery. Jego dzieła można było również kupić w sklepie Samuela Binga „Maison de l’Art Nouveau”. Dzięki temu Lalique szybko zdobył jubilerską sławę, a także rzesze klientów, którzy docenili jego talent oraz oryginalny styl. Uważano nawet, że nazwisko jubilera jest synonimem wyjątkowej kreatywności. W projektowanej biżuterii łączył metale szlachetne z oryginalnymi, nietypowymi kamieniami pochodzenia naturalnego, a także ze szkłem, kością słoniową, perłami czy też kolorową emalią. Dzięki temu w 1900 roku uczestnicy paryskiej wystawy Exposition Universelle uznali jego dzieła za najlepsze przykłady ówczesnego wzornictwa.
Wszechstronnie uzdolniony – René Julesa Lalique nie był tylko jubilerem
Oprócz biżuterii Lalique projektował również tkaniny oraz wzory tapet. Jego drugą największą pasją było jednak tworzenie wyrobów wykonanych ze szkła artystycznego. Niektórzy uważają nawet, że przyniosły mu one większą sławę niż jubilerstwo. Szczególnie lata 20. XX wieku okazały się przełomowe – artysta został wtedy doceniony za projekty szklane w stylu art déco. W obu dziedzinach sztuki Francuz upodobał sobie jednak podobne motywy przewodnie. Były nimi nawiązania do natury – kwiaty, liście i inne rośliny. Stały się one nawet cechą charakterystyczną twórczości Lalique’a. Z czasem zaczął on łączyć też obie pasje – w ten sposób powstała unikatowa wówczas biżuteria (np. broszki czy wisiorki) ozdobiona szkłem lub nawet w całości z niego wykonana.
Wizjoner i wynalazca
Lalique nie tylko projektował wyroby ze szkła. Nie ustawał też w staraniach, aby produkować je na skalę masową, tak by eleganckie szklane przedmioty codziennego użytku przestały być dobrem luksusowym i zagościły w domach przedstawicieli klasy średniej. Mówi się nawet, że to właśnie on „przyniósł szklankę do domu zwykłych ludzi”. Opracował bowiem takie techniki przemysłowe, które umożliwiły przyspieszenie produkcji oraz obniżenie jej kosztów. Dzięki temu ruszyła ona na dużą, nieznaną dotychczas skalę, a Lalique przyczynił się w ten sposób do rozwoju XX-wiecznej rewolucji przemysłowej.
Muzealne eksponaty
Biżuterię autorstwa Lalique’a chętnie nosiły współczesne gwiazdy, na przykład słynna francuska aktorka Sarah Bernhardt. Jego działalność artystyczna została również doceniona przez muzealników. Dzięki temu jego dzieła można podziwiać w wielu muzeach na całym świecie, między innymi w Muzeum Galusta Gulbenkiana w Lizbonie, Muzeum Lalique’a i Muzeum Sztuki Dekoracyjnej we Francji, Schmuckmuseum Pforzheim w Niemczech, Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, Rijksmuseum w Amsterdamie czy też w Metropolitan Museum i Corning Museum w Nowym Jorku. Jeśli więc odwiedzicie którąś z tych instytucji, wypatrujcie eksponatów autorstwa słynnego Francuza.
W gronie najbardziej zasłużonych
René Jules Lalique został oficjalnie doceniony przez Francuzów. W 1897 roku uhonorowano go prestiżowym odznaczeniem – krzyżem Kawalera Legii Honorowej – za kolekcję ozdób wystawionych na Światowych Targach w Brukseli. Jest ono nadawane obywatelom Francji, którzy w szczególny sposób przyczynili się do rozsławienia oraz rozwoju kraju. W tym samym roku za zaprojektowane ozdobne grzebienie z kości słoniowej i rogu otrzymał również główną nagrodę podczas paryskiej wystawy biżuterii. W 1900 roku 50 milionów zwiedzających mogło natomiast podziwiać ozdoby autorstwa Lalique’a na paryskiej wystawie Exposition Universelle.
Artysta zmarł podczas II wojny światowej – 1 maja 1945 roku w Paryżu. Wtedy zarządzanie firmą przejął jego syn Marc. W 1977 roku również córka Marca Marie-Claude Lalique zajęła się projektowaniem ozdób ze szkła. Firma René Julesa istnieje więc do dziś, ale obecnie skupia się na wytwarzaniu drobnych przedmiotów wykonanych z kryształu.
Tropikalny kraj słynący z pięknych plaż, największego na świecie karnawału i gwiazd piłki nożnej. Brazylia – bo właśnie o niej mowa – kojarzy się też z płomiennymi uczuciami (w końcu to tu powstaje wiele telenowel). Mogłoby się więc wydawać, że zwyczaje związane z zaręczynami są równie romantyczne i wyjątkowe. I o ile rzeczywiście można je nazwać wyjątkowymi, o tyle zazwyczaj mocno odbiegają od naszego wyobrażenia o romantycznych chwilach. Poznajcie najciekawsze tradycje zaręczynowe z Brazylii.
Różne zwyczaje na różnych etapach związku – poznaj brazylijskie tradycje
Brazylijczycy przestrzegają wielu norm społecznych, jeśli chodzi o zaręczyny i ślub. Noszenie obrączki czy pierścionka zaręczynowego również jest obwarowane różnymi zasadami, które nie są znane w Europie. Znaczenie mają materiał, z którego została wykonana ta biżuteria, sposób oraz okoliczności jej zakupu, a także palec, na którym jest noszona. Warto dodać, że zakładają ją nie tylko kobiety. W Brazylii również panowie nie stronią od drogich lub mniej kosztownych, symbolicznych ozdób.
Pierwsza obietnica miłości
Zanim zakochani się zaręczą, wcześniej noszą na prawej dłoni tak zwane „pierścienie obietnicy” (anel de compromisso). Są to ozdoby wykonane ze srebra lub stali, zakładane zarówno przez kobietę, jak i mężczyznę. Bardziej przypominają obrączki niż pierścionki zaręczynowe i wyglądają podobnie w wersji dla pań i panów. Nie oznaczają też, że para w przyszłości weźmie ślub, chociaż oczywiście może się tak stać. Są jedynie symbolem ich uczucia rozwijającego się w danym momencie – tu i teraz. Do poważniejszych deklaracji służy natomiast inna biżuteria.
Nowa tradycja – wiele niewiadomych
Zwyczaj noszenia pierścieni obietnicy jest dość nowy, dlatego nie ma szczegółowych zasad, jaka biżuteria i kiedy powinna zostać podarowana. Niektórzy zaczynają ją nosić po dwóch latach od pierwszej randki, inni już po dwóch miesiącach, a jeszcze inni nie zakładają jej wcale. Czasem wybierają również grawer – datę pierwszego spotkania, imię ukochanej i ukochanego lub inicjały obojga. Znaczenie ma również to, że tę nową tradycję szczególnie upodobali sobie młodzi Brazylijczycy, których często nie stać na pierścionek z brylantem za kilka tysięcy dolarów. Dlatego wybierają symboliczne, tańsze ozdoby.
Romantyczne oświadczyny? Niekoniecznie
Mimo że mieszkańcy Ameryki Południowej kojarzą nam się z ognistym temperamentem i płomiennymi uczuciami, większość Brazylijczyków nie zaręcza się w zjawiskowo romantycznych okolicznościach. Propozycja zamążpójścia nie jest również zaskoczeniem dla przyszłej panny młodej. Zaręczyny są najczęściej poprzedzone długimi rozmowami o wspólnej przyszłości. Ich wynikiem jest w końcu wspólna decyzja – pobieramy się. Następnie zakochani spotykają się z całą rodziną, aby poinformować ją o swoich planach matrymonialnych. Mało spektakularnie, prawda?
W roli głównej… osioł
Kolejnym zaskakującym zwyczajem, który nie ma nic wspólnego z naszymi wyobrażeniami o miłości i zaręczynach, jest wyzwanie stawiane przed przyszłym panem młodym. Brazylijska tradycja głosi, że zanim wstąpi on w związek małżeński, a rodzina jego wybranki zaakceptuje go jako przyszłego zięcia, musi on… oswoić dzikiego osła. Jeśli mu się to uda, zostanie uznany za odpowiedniego kandydata na męża, który poradzi sobie ze zmiennymi humorami i uporem przyszłej żony. W końcu nawet u nas znane jest porównanie „uparty jak osioł”. A brazylijskie narzeczone nie mają nic przeciwko takiej symbolice.
Biżuteria zaręczynowa dla niej i dla niego
Ciekawą odmianą od znanej nam tradycji są również brazylijskie pierścionki zaręczynowe. Zazwyczaj są one bowiem wybierane przez oboje zakochanych i zakładane zarówno przez przyszłą żonę, jak i męża. Powinny też być wykonane ze złota. Noszą oni te ozdoby przed ślubem, na palcu serdecznym prawej dłoni, jako znak, że planują wspólne zamążpójście. Podobnie odbywa się to w sąsiednim kraju – Argentynie. Po wstąpieniu w związek małżeński można pozostawić te ozdoby lub zamienić je na tradycyjne obrączki. Różnica jest taka, że po wypowiedzeniu sakramentalnego „tak” ozdoba ta powinna znaleźć się na palcu serdecznym lewej dłoni. Kolejną różnicą jest grawerowanie na obrączkach imion nowożeńców – żony na ozdobie męża i odwrotnie. Zwyczaj nakazuje również, że po 25 latach małżeństwa (tzw. srebrnej rocznicy) małżonkowie powinni zmienić tę biżuterię na nową.
A co z pierścionkiem zaręczynowym?
Tak popularny u nas pierścionek zaręczynowy z brylantem nie jest w Brazylii powszechnie używany. Czasem zdarza się, że przyszła panna młoda otrzymuje go od swojego ukochanego. Zwyczaj ten jest jednak uważany za tradycję zaczerpniętą ze Stanów Zjednoczonych i z hollywoodzkich filmów o miłości. Wielu Brazylijczyków twierdzi również, że nie jest to najlepszy pomysł ze względu na wysoki poziom przestępczości w kraju. Ostrzegają oni, że noszenie pierścionka z diamentem na co dzień jest zbyt niebezpieczne, ponieważ zwiększa ryzyko kradzieży tej cennej ozdoby. Obcokrajowcom, którzy chcą poślubić Brazylijkę i oświadczyć się jej zgodnie z tradycją ze swojego kraju, poleca się nawet zakup dwóch rodzajów biżuterii – skromnej, która będzie noszona codziennie, i bogato zdobionej, zakładanej na specjalne okazje.
Zaręczyny – i co dalej?
Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, na brazylijskim ślubie może być kilka druhen i drużbów. W przeciwieństwie do amerykańskiej tradycji, Brazylijczycy nie wybierają jednak tych osób zaraz po zaręczynach. Mimo że są oni mentorami i najważniejszymi pomocnikami pary młodej, dopiero kilka dni, kilka godzin lub nawet chwilę przed ślubem dowiadują się, że będą pełnić tak ważną funkcję. Zdecydowanie inaczej wygląda też wieczór panieński przyszłej żony. W naszej tradycji jest to huczna zabawa organizowana przez jej druhnę. W Brazylii szczęśliwą narzeczoną opiekuje się natomiast jej rodzina, a przygotowanie do ślubu zajmuje cały poprzedzający go dzień. Ma on upłynąć na rozpieszczaniu panny młodej, która zazwyczaj spędza go w spa. Masaże, zabiegi odnowy biologicznej i inne upiększające oraz relaksacyjne rytuały mają przygotować ją do tego ważnego wydarzenia.